______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Piatek, 23.07.1993. ISSN 1067-4020 nr 82 _______________________________________________________________________ W numerze: Tadeusz K. Gierymski - Wygnancy Zbigniew J. Pasek - Maly faktograf z okazji 4 lipca Peter Haeffner - Polski blues (II) Adach Smiarowski - Esprit de corps Tomek Wilanowski - Futbol w Australii Redakcja - Odpowiedzi na ankiete (III) _______________________________________________________________________ [Od red. Fajerwerki 4 lipca daleko za nami, czyli za tymi, co w USA - poniektorzy inni mieli Quatorze Juillet - ale pozwolicie Panstwo, ze z niewielkim opoznieniem uczcimy amerykanskie swieto narodowe artykulem Zbyszka Paska. Zanim to nastapi - artykul Tadeusza Gierymskiego nawiazujacy do niedawnego uhonorowania prez. Raczynskiego honorowym obywatelstwem Krakowa, a potem dokonczenie "Polskiego bluesa" przetlumaczonego z duzym nakladem czasu (dziekujemy specjalnie!) przez Jacka Arkuszewskiego. Po kolejnych dwu oryginalnych artykulach - ilosc przedrukow wyraznie spadla - podsumowujemy wyniki naszej archaicznej (sprzed pol roku) ankiety. Uwaga! Zgodnie z zyczeniami wielu Czytelnikow (patrz cz. III odpowiedzi na ankiete w niniejszym numerze) niniejszy numer przygotowalismy na probe rowniez w formacie postscriptowym. Nie wiemy jeszcze, jaka metoda bedziemy go rozprowadzac. Archiwum na "ponieckim" jest chwilowo dla nas niedostepne z powodu zmiany pracy przez Darka Milewskiego. Tym niemniej wielkosc pliku nie jest przesadna (2 x wiekszy niz pliku ASCII), wiec rozprowadzanie przez E-mail nie jest niemozliwe. Osoby zainteresowane wersja postscriptowa "Spojrzen" proszone sa o kontakt. J.K-ek] _______________________________________________________________________ Tadeusz K. GierymskiWYGNANCY ======== sit modus lasso maris et viarum militiaeque! ... ille terrarum mihi praeter omnis angulus ridet, ... (Horacjusz, Ody, II. 6) * Depesza PAP-u z 9 lipca 1993 r.: London, July 9: Edward Raczynski, the oldest Polish politician and diplomat and the former Polish President in exile, aged 101, was awarded the title of the honorary citizen of the Royal City of Cracow on Friday in recognition of his contribution to Poland's independence. Neal Ascherson w londynskim Observerze z r. 1986: I had never seen a president of the republic inaugurated. So the other day I put on a respectful tie and went along to Eaton Square in London. Here, in the presence of several hundred witnesses, Count Edward Raczynski laid down the office of President of the Polish Republic in Exile and Mr Kazimierz Sabbat took the oath as his successor. It was a ghostly, fantastic moment. Skeletons emerged from the cupboards and put the Sunday Express into a nervous fury: `Pathetic, isn't it, that more than 40 years after the end of the war there should still be the meaningless facade of a Polish Government-in-exile?' But it is that beefy, numbskull comment which is pathetic. Meaningless? The ceremony at Eaton Square, like the exile government itself, does not have a literal meaning, but there are other kinds of meaning. When Mr Sabbat, promoted from the office of the Prime Minister of his small Cabinet, took the presidential oath by `Almighty God and the Holy Trinity' to `apply the law of the Constitution [of the 1935]' and to `defend the state against the evil and danger,' none of his hearers and not even - I think - he himself supposed that he would ever sign decrees in Warsaw. And few men are less `pathetic' than Count Raczynski, now in his nineties. His dignity and irony are inviolable. He was ambassador to the Court of St. James in 1939, when Britain offered him its sword to defend Poland. He was ambassador in 1945, when Britain informed him that she was withdrawing recognition from his Government and leaving Poland in the lurch. He received the slap, as he had received the sword, with the bow of a grand diplomat. Norman Davies podkresla, ze polska emigracja w Wielkiej Brytanii roznila sie pod wieloma waznymi wzgledami od emigracji za Atlantykiem. Do II Wojny Swiatowej byla liczebnie mala; ta wojenna byla polityczna, nie dla chleba. Wiekszosc z nich przybyla do Anglii z polskim wojskiem, z rzadem na wygnaniu, albo jako wojenni uchodzcy i powojenni dipisi, wysiedlency. Wierzyli wszyscy, ze po wojnie wroca do swego kraju. Byli antykomunistami, mieli zwiazki z wojskiem i zazwyczaj pochodzili ze wschodu Polski. Nie pogodzili sie z sowiecka hegemonia w Polsce; Sowieci zagrabili im schede. Odczuwali gorzko niemozliwosc powrotu do wolnej ojczyzny i nie chcieli zakorzenic sie na wygnaniu. Zyli we wlasnym duchowym getcie, unikajac blizszych zwiazkow z brytyjskim spoleczenstwem. Blisko czterdziesci lat po przyjezdzie i nawet po wyjechaniu pokaznej ich liczby do Kanady i Australii okolo sto piecdziesiat tysiecy ciagle zyje w Wielkiej Brytanii. Pisze Davies: They are the true successors of the Great Emigration of the previous century. Politicians of influence from pre-war and wartime days - General Anders, President August Zaleski, Edward Raczynski, Marian Kukiel, Adam Ciolkosz, Jedrzej Giertych - all took up residence in London, which remains the centre of publishing and politicking in the old style. The President convokes the Rada Ministrow every fortnight in the Zamek at 43 Eaton Place. Davies wspomina londynskie Stowarzyszenie Polskich Kombatantow, Muzeum Sikorskiego, Polska Biblioteke, POSK, centra badan, Dziennik Polski, Wiadomosci, uniwersytet na obczyznie, kosciol Andrzeja Boboli. Przypomina o zgrupowaniach Polakow w Glasgow, Manczesterze, Bradfordzie i w Coventry, internatowe szkoly w Fawley Court (Oxon.) dla chlopcow i w Pitsford (Leics.) dla dziewczat. Przypomina nam o polskich parafiach, klubach i szkolach sobotnich. Zauwaza on, ze zachodza zmiany - nowe roczniki Anglo-Polakow inaczej juz od rodzicow zyja. Choc nostalgia za gardlo mnie chwyta, gdy pisze o tamtych, tak znanych mi czasach, miejscach i ludziach, przyznaje, ze jest lepiej, ze dzieci nasze potrafily dopasowac sie do krajow, gdzie my, ojcowie, zawsze czulismy sie goscmi, a nie zawsze nawet chetnie widzianymi goscmi. Neal Ascherson nie mial zludzen o skutecznosci poczynan rzadu na wygnaniu. Pisze, ze jego zadaniem bylo glosne 'Nie'! Taki rzad nie chowa glowy w piasek, udajac, ze nie widzi nieprzyjemnej rzeczywistosci; raczej rzuca on takiej rzeczywistsci wyzwanie. Zyje w kregu absurdu, bo swiat jest absurdalny. Wie, ze w koncu wolnosc odzyskaja ludzie Warszawy, i ze ci nie zaprosza go do rzadzenia nimi. Ascherson cytuje Aleksandra Herzena o dziewietnastowiecznych politycznych uchodzcach w Londynie: Przypominaja oni zegary w Wersalu, wszystkie wskazujace na te sama godzine, godzine smierci krola... spotkania z tymi samymi ludzmi, z tymi samymi ugrupowaniami; po pieciu lub szesciu miesiacach, po dwoch, trzech latach, ogarnia nas trwoga : te same argumenty, te same osoby i te same wzajemne oskarzania sie: tylko bruzdy na twarzy z niedostatku i ubostwa sa glebsze, bardziej wytarte zakiety i plaszcze, bielsze wlosy, i wszyscy sa starsi, bardziej koscisci, smutniejsi ... Wygnanie, pisze Ascherson, to jak drabina niedoli. U gory jest emigrant zyjacy na obczyznie z wyboru. Nizej, emigre polityczny; potem ten, ktory nie moze wrocic bezpiecznie; uciekajacy przed przesladowaniem; wysiedleniec, wyrzucony z wlasnego domu, a na dnie samym, niewolnik zmuszony do pracy w fabrykach i kopalniach zwycieskiego najezdzcy. Na Eaton Square widzialem kobiety i mezczyzn z wszystkich tych gradacji. Bil od nich spokoj. Moze pamietaja ten polski aforyzm: Spadlem do dna - i wtedy uslyszalem, ze ktos puka z jeszcze nizej ... Zauwaza, ze wszyscy wygnacy, a szczegolnie polityczni, choruja na te same choroby. Jedna, to sklocenie i podzial na frakcje. W kraju zdarzenia decyduja kto ma, a kto nie ma racji, a zdarzenia sa nieprzewidzialne. Na wygnaniu nie ma zdarzen, sa tylko calkowicie przewidzialni emigranci, bujna arogancja i dogmatyzm. Druga choroba, to potrzeba wojowniczego dowodzenia wyzszosci wlasnej kultury. My mamy najlepsze szkoly, najlepszych malarzy, boskie kartoflane kluski... Uchodzcy polityczni szukaja przyjaznego gruntu, politycznego, wojskowego i pienieznego wsparcia u gospodarza. Tak jest z dziesiejszymi Palestynczykami, tak kiedys bylo z Wielka Emigracja we Francji. Powoli ucza sie polityczni wygnancy, ze nigdzie nie maja prawdziwych przyjaciol. Kazdy `przyjazny' gospodarz bedzie staral sie zuzyc ich na wlasne cele, podzieli ich, wypaczy, a w koncu zdradzi. W ostatecznej analizie wygnanie to strata Raju, to `Pamietamy!', to niepoddanie sie rozpaczy, to odrzucenie pokusy przebranej w szaty `realizmu'. Jakzesz nuzacy sa ci starzejacy sie ludzie z Eaton Square! Upieraja sie, pamietaja to, czego juz nie da sie przywrocic! Ale, (odpowiedziec moga oni), pogodzic sie z niesprawied- liwoscia, jak gdyby samo jej istnienie po pewnym czasie przemienialo ja w sprawiedliwosc, to dopiero pozbawiloby historie wszelkiego znaczenia. Gdy ostatni `londynski' Prezydent w 1991 r. przekazywal insygnia rzadowe prawdziwemu Prezydentowi na prawdziwym Zamku, patrzylem na bielutkie wlosy tak drogiej mi niegdys osoby. Ona nigdy nie ulegla pokusie `realizmu'. I wyszeptalem cichutko: Mialas, kochana, racje. Tadeusz K. Gierymski (Oparte, przez parafraze i tlumaczenie, na: - Neal Ascherson, Games with Shadows, Radius, London, 1988. - Norman Davies, God's Playground, vol. ii, Columbia University Press, New York, 1982.) ------------------ *) Dosc mam morza, i drog i sluzby wojskowej ... Ten zakatek wabi mnie bardziej niz reszta swiata, ... ________________________________________________________________________ Zbigniew J. Pasek MALY FAKTOGRAF Z OKAZJI 4 LIPCA =============================== Deklaracja Niepodleglosci zostala jednoglosnie przyjeta przez Kongres Kontynentalny, obradujacy w miescie Filadelfii w dniu 4 lipca, roku panskiego 1776. Z podpisywaniem i zatwierdzaniem Deklaracji zwiazane sa rozne historie, ktore przez ponad 200 lat, jakie uplynely od tego czasu, zdazyly obrosnac juz legenda. Na dobra sprawe swieto narodowe USA, upamietniajace fakt zatwierdzenia Deklaracji Niepodleglosci, mogloby byc obchodzone rownie dobrze 2 lub 4 lipca, lub wrecz 2 sierpnia. Pierwsza wersja Deklaracji zostala napisana przez, wowczas 33-letniego, Tomasza Jeffersona. Jefferson zabieral sie do pisania niechetnie, glowe mial bowiem zaprzatnieta innymi, i jak mu sie wydawalo, wazniejszymi sprawami - mial chora zone, a poza tym w Wirginii, skad pochodzil, wlasnie pracowano nad konstytucja stanowa. Jeffersona do prac nad Deklaracja naklonil John Adams, czlonek komitetu wyznaczonego przez Kongres do opracowania dokumentu majacego oglosic wyzwolenie kolonii spod panowania Anglii. W sklad tego komitetu wchodzil tez, miedzy innymi, Benjamin Franklin. Historia poplatala pozniej losy Adamsa i Jeffersona: Adams zostal najpierw pierwszym wiceprezydentem (dwie kadencje z Waszyngtonem), potem drugim, po Jerzym Waszyngtonie, prezydentem USA. Na stanowisko wiceprezydenta dobral sobie wlasnie Jeffersona. Pozniej jednak ich drogi polityczne rozeszly sie zdecydowanie. W kolejnej kampanii prezydenckiej Adams przegral wlasnie z Jeffersonem (w tych czasach nie bylo jeszcze systemu dwupartyjnego i kazda istniejaca partia mogla wystawiac dowolna ilosc kandydatow do prezydentury), ktoremu potem przyszlo byc prezydentem kolejne dwie kadencje. Zrzadzeniem losu polaczyla ich ponownie Deklaracja - obaj bowiem zmarli tego samego dnia, 26 lipca 1826 roku, dokladnie w 50 rocznice jej ogloszenia. Jefferson splodzil Deklaracje, piszac ja dosc szybko w pokoju przylegajacym sciana do stajni i przy skladanym biurku, ktorego konstrukcje sam wymyslil. W swoim oryginalnym tekscie Jefferson obarczal krola Anglii odpowiedzialnoscia za niewolnictwo, co spotkalo sie ze zdecydowana dezaprobata innych kongresmanow i nie trafilo do ostatecznej redakcji tekstu, w przeciwienstwie do zwrotu `all Men are created equal', ktory od tamtej pory zrobil wielka kariere. W kontekscie tej deklarowanej rownosci zadziwia fakt, ze Jefferson sam byl wlascicielem niewolnikow. W wytlumaczenie, ze po prostu nie uwazal ich za ludzi, trudno nam dzisiaj uwierzyc, ale byc moze przystawalo to do owczesnych realiow. Kongres Kontynentalny zatwierdzil rezolucje w sprawie niepodleglosci 2 lipca, a dwa dni pozniej formalnie przyjal postanowienia Deklaracji. Z oryginalu Jeffersona Kongres wycial 480 slow i dokonal 36 poprawek. A wszystko to dzialo sie w niemilosiernym upale, gdzie muchy nad wyraz dawaly sie we znaki delegatom, tnac ich zawziecie po odslonietych lydkach. Ostateczna wersja dokumentu zostala wreszcie przyjeta wieczorem 4 lipca. Oficjalnie podpisal tego dnia ja jedynie John Hancock, prezydent Kongresu. Hancock zreszta mocno obstawal przy utrzymaniu anonimowosci glosowania, argumentujac, ze `We must hang together.' Przyklasnal temu Benjamin Franklin, dodajac `we must indeed hang together, or most assuredly we will hang separately'. Mieli do tego zupelnie dobry powod: wsrod 56 kongresmanow, ktorzy ostatecznie podpisali Deklaracje bylo 25 prawnikow - popelnili oni w ten sposob zdrade stanu wobec korony brytyjskiej. Oryginal Deklaracji podpisanej przez Hancocka gdzies zaginal, zachowala sie jedynie ozdobna kopia sporzadzona na pergaminie, przechowywana obecnie w Archiwach Narodowych w Waszyngtonie. To wlasnie na tej kopii zlozyli uroczyscie swoje podpisy 2 sierpnia 1776 roku pozostali czlonkowie Kongresu, ale tez nie wszyscy. Zlozono wtedy 52 podpisy. Na kolejne cztery trzeba bylo nieco czasu - najdluzej zwlekal przedstawiciel Delaware, bo az do roku 1781! Poza tym i tak siedmiu obecnych przy zatwierdzaniu Deklaracji czlonkow Kongresu nigdy sie na niej nie podpisalo. Ostatecznie wiec pod Deklaracja Niepodleglosci widnieje 56 podpisow. Wszystko to dzialo sie w srodku wojny, nazwanej pozniej Rewolucja Amerykanska (The American Revolutionary War). Wojna zaczela sie 19 kwietnia 1775 roku, kiedy to na polach kolo Lexington, Massachussets, miala miejsce pierwsza potyczka miedzy rebelianckimi kolonistami a wojskiem brytyjskim. Rebelianci poslugiwali sie przez caly okres wojny taktyka, do ktorej nie byly przyzwyczajone regularne wojska brytyjskie, (np. strzelanie zza wegla) dzieki czemu wielokrotnie odnosili spektakularne zwyciestwa, mimo znacznie szczuplejszych sil wlasnych. Wojna ta zakonczyla sie 3 wrzesnia 1783 roku Ukladem Paryskim, po ktorego podpisaniu ostatnie wojska brytyjskie opuscily ziemie amerykanska. Rewolucje Amerykanska nalezy zaliczyc do najbardziej udanych w historii. Nie tylko bowiem wskutek niej powstalo nowe, niezalezne panstwo, majace wlasnych przywodcow (co zdarzalo sie w innych rewolucjach), ale powstala takze zorganizowana i dzialajaca demokracja (co jest raczej ewenementem). W wojnie o wolnosc Stanow Zjednoczonych brali takze udzial liczni Polacy, z ktorych Amerykanie najwyzej honoruja dwoch: Tadeusza Kosciuszke i Kazimierza Pulaskiego. Ten pierwszy doczekal sie nawet Izby Pamieci w West Point, glownej amerykanskiej akademii wojskowej. Zas Pulaski, ktory zmarl z ran odniesionych w nieudanej szarzy pod Savannah w lipcu 1779 roku, uwazany jest za `ojca' kawalerii amerykanskiej. Polonia amerykanska uroczyscie obchodzi co roku Dzien Pulaskiego. Sa jeszcze dwa atrybuty zwiazane z amerykanskim swietem 4 lipca: filadelfijski Dzwon Wolnosci oraz gwiazdzisty sztandar (the Star- Spangled Banner). Dzwon Wolnosci zostal zamowiony przez Pennsylwanie w Londynie, w roku 1752 - dla uczczenia 50 lecia wolnosci religijnej, gwarantowanej przez Karte Wolnosci Williama Penna (Penn Charter of Liberties). Dzwon niestety pekl podczas prob, juz po dostarczeniu go na miejsce. Zostal stopiony i odlany ponownie, po czym zawisl na wiezy Pennsylvania State House w roku 1753. Od tej pory wydzwanial wszystkie najwazniejsze wydarzenia amerykanskie: poczawszy od brytyjskich podatkow na herbate, bitew rewolucji i smierci Waszyngtona, Jeffersona, Adamsa, Lafayetta. W roku 1835 Dzwon Wolnosci pekl ponownie podczas pogrzebu przewodniczacego Sadu Najwyzszego. Na swoje obecne miejsce w Independence Hall zostal przeniesiony w roku 1917. Jesli idzie o Gwiazdzisty Sztandar, to w swojej obecnej postaci oficjalnie pojawil sie on dopiero 4 lipca... 1960 roku, po uznaniu Hawajow za 50 stan USA (1959 r.). Natomiast w czasach, gdy powstawala Deklaracja Niepodleglosci, sztandar zbuntowanych kolonistow skladal sie siedmiu czerwonych i szeciu bialych poziomych pasow, a w lewym, gornym rogu widnialo cos, co przypominalo Union Jack, flage brytyjska. Dopiero 14 czerwca 1777 roku Kongres postanowil, ze flaga Stanow Zjednoczonych bedzie miala 13 pasow, na przemian bialych i czerwonych, z konstelacja trzynastu (tyle bylo wtedy stanow w Unii) bialych gwiazd na niebieskim tle, umieszczona w lewym, gornym rogu. A gwiazd na sztandarze przybywalo... W 1792 roku bylo ich 15, w 1837 - 26, w stulecie Deklaracji Niepodleglosci - 38, w okresie od 1912 do 1959 bylo ich 48, i wreszcie od roku 1960 jest ich rowno piecdziesiat. "Gwiazdzisty Sztandar" to rowniez tytul wiersza, ktory napisal Francis Scott Key w roku 1814. Stal sie on tekstem hymnu panstwowego Stanow Zjednoczonych 3 marca 1931 roku: Oh, say, can you see, by the dawn's early light, What so proudly we hailed at the twilight last gleaming, Whose broad stripes and bright stars through the perilous fight, O'er the ramparts we watched were so gallantly streaming? And the rockets' red glare, the bombs bursting in air, Gave proof through the night that our flag was still there. Oh, say, does that star-spangled banner yet wave O'er the land of the free, and the home of the brave? Wiersz oryginalnie nosil tytul "Defence of Fort M'Henry" i wkrotce po napisaniu byl spiewany do melodii piesni brytyjskiej "To Anacreon in Heaven", napisanej przez Johna Stafforda Smitha dla Towarzystwa Anakreonskiego w Londynie. A czy Amerykanom zostalo cos w pamieci, poza hucznymi obchodami 4 lipca? Na poczatku lat siedemdziesiatych, reporter gazety "Miami Herald", Collin Dangaard, przepisal fragmenty "Deklaracji Niepodleglosci" na maszynie i wyruszyl z nimi na miasto, gdzie przeprowadzil serie wywiadow ulicznych, dotyczacych tekstu. Reakcje pytanych byly rozne, ale wszystkie dosc szokujace. Dziennikarz uslyszal, ze inkryminowany tekst to `komunistyczne smieci' (commie junk); radzono mu tez, zeby uwazal `komu pokazuje te antyrzadowe wypociny'. Grupa mlodych chrzescijan, ktorych zapytal, kto wedlug nich to napisal, odrzekla prosto z mostu, ze albo komunista, albo `redneck revolutionist'. A jeden nawet delikatnie zaznaczyl, ze wlasciwie `ktos powinien powiadomic FBI o tych bzdurach'. Moze i mial racje. Zbigniew J. Pasek _______________________________________________________________________ Peter Haeffner, tlum. Jacek Arkuszewski POLSKI BLUES - dokonczenie ============ Tego samego srodowego wieczoru prokurator okregowy z Uster, Beat Schaeffer siedzi wlasnie przy kolacji, gdy dziesiec po siodmej dzwoni telefon i dyzurny pogotowia policyjnego Kantonalnej Policji Zurychskiej oswiadcza, ze cos dla niego ma: `Haslo ustawa atomowa, EMPA - zatrzymano czterech Polakow z materialem promieniotworczym!'. Schaeffer ma dyzur, wiec natychmiast jedzie. Po drodze zastanawia sie, czy sie sam przy tym nie naraza i jest zadowolony, gdy juz na portierni spotyka go policjant wraz z z szefem policji obwodowej z Duebendorfu. Sprowadzila ich SUVA i obaj policjanci orientuja go w sprawie. Najwazniejsza informacja: niebezpieczna substancja znajduje sie juz w bezpiecznym miejscu. Mirka wraz z towarzyszami zamknieto kazdego w osobnym pomieszczeniu. Sworskiemu, ktory przywiozl probki i ktory zapewnial, ze z cala sprawa nie ma nic do czynienia, odebrano paszport i wyslano za nim do Zurychu. Sworski ma obawy, ze gdy wyjawi wspolnikom prawde, nie beda chcieli z nim jechac i popadnie sam w klopoty, mowi im zatem, ze musza czekac jeszcze na wynik badan. Jada zatem nic nie podejrzewajac do EMPA i popijaja zaoferowana kawe. I wtedy dowiaduja sie prawdy. Mirek sadzi, ze to wszystko oszustwo. Przemawia za tym liczba osob, ktore sie tak goraco interesuja tym materialem. O 16:30 przyjezdzaja - jako pierwsi z zawiadomionych - dwaj specjalisci z Paul Scherrer Institut (PSI), rychlo potem szef sekcji fizyki SUVA wraz z wspolpracownikiem, oficer pozarnictwa Policji Kantonalnej oraz dwoch funkcjonariuszy sluzby naukowo-badawczej Miejskiej Policji z Zurychu. Jest tez prokurator okregowy Schaeffer oraz Vonmont i Richner z EMPA. Richner jest zdenerwowany; pracowal przedtem w PSI i wie o co chodzi. Mirek zada dowodu na to, ze material jest promieniotworczy. Otrzymuje odmowe - moze to byc niebezpieczne, bowiem nikt jeszcze nie wie co to jest. Teraz specjalisci od promieniowania obliczaja dawke, jaka mogli otrzymac Polacy oraz Richner, bada sie samochod zatrzymanych, wreszcie prokurator Schaeffer podsumowuje dotychczasowe zdarzenia. Policjanci pilnujacy zatrzymanych sa zaniepokojeni, Schaeffer ustala po rozmowie z fachowcami, ze nie ma powodu do obaw: Polacy sami nie promieniuja. Tylko w przypadku, gdy osoba jest skazona - polknie material promieniotworczy - moze sama stanowic zagrozenie dla innych. Schaeffer jest mlodym czlowiekiem, a to nie jest codzienna sprawa. Moze jest na tropie sprawy kryminalnej o nieoczekiwanych rozmiarach? Mirek sadzi, iz prokurator, ktory przesluchuje go nastepnego dnia, chce go wykonczyc. Bez przerwy te same pytania - dlaczego, skad, ile? Szczegolnie uderza go fakt, ze prokurator ma go za Rosjanina. Mirek mowi po rosyjsku - pochodzaca z Rosji laborantka z EMPA sluzy poczatkowo za tlumaczke - i staje sie jasne, ze tu roznica miedzy Litwa i Rosja jest sprawa drugorzedna. Mirek jest Polakiem z Lublina, jednak po slubie z Basia i przeprowadzce do Wilna nauczyl sie litewskiego, choc mu wszyscy przepowiadali, ze to niemozliwe. Teraz jest w rekach policji i wszyscy mowia jezykiem, z ktorego nie rozumie ani slowa. O 23-ej jest po wszystkim. Mirka z kolegami odwoza do wiezienia okregowego w Uster, a PSI ma zabrac probki w czwartek rano do badania. W czwartek popoludniu, po niespokojnej nocy w zurychskim wiezieniu policyjnym, w czasie nastepnego przesluchania Mirek jest wykonczony. Zdjeto mu odciski palcow, sfotografowano go. I jeszcze spotkal na spacerniaku Rosjanina, ktory mu oswiadczyl, ze czeka go co najmniej dwadziescia piec lat. Ale jednak brodaty funkcjonariusz Policji Federalnej - zawiadomiono w miedzyczasie i te instytucje - okazuje sie niezwykle przyjaznie nastawiony. Przynosi papierosy i sprawdza protokol; co wiecej, zdaje sie litowac nad Mirkiem. Pyta, czy Mirek wie co przywiozl. Mirek zaprzecza i kiedy sie dowiaduje, ze jest to cez 137 mowi: `Nie potrzebuje pan wiecej mowic'. Ranne badanie obu probek w `komorze goracej' w PSI wykazuje, ze kazda z nich ma aktywnosc 4 do 5 curie promieniowania gamma. Staje sie jasne, ze nie popelniono przestepstwa - obwinieni wyrzadzili szkode przede wszystkim sobie. Prokurator Schaeffer otrzymuje polecenie nocnej obserwacji Mirka, bowiem na podstawie szacunkowej dawki, jaka otrzymala watroba, nalezy liczyc sie z najgorszym. Oszacowanie dawki zezwalajacej na prognoze uszkodzen ciala nalezy do bardzo trudnych zagadnien. Chodzi tu nie tylko o intensywnosc promieniowania, lecz takze o czas oraz odleglosc od zrodla. Trudne do przypomnienia sobie pozniej roznice decydowac moga o zyciu i smierci. Szczegolnie zawodne sa oszacowania dawki wchlonietej przez poszczegolne organy. Dawke skory Mirka oszacowano na 40000 milisievertow (mSv), dawke watroby na 3000 mSv, zas dawke calego ciala na 350 mSv, gdy szwajcarskie przepisy definiuja odpowiednie wartosci graniczne jako 300 mSv, 150 mSv oraz 50 mSv. Dawki otrzymane przez Richnera oceniono na 25000 do 100000 mSv dla palca i nieco mniej niz 10 mSv dla calego ciala. Dokladne pozniejsze pomiary w PSI daly inny wynik: 8000 do 30000 mSv, zaleznie od czasu ekspozycji, dla Richnera oraz dawke na powierzchni skory 75000 mSv i calego ciala 500 mSv w przypadku Mirka Barczyka. Badanie chromosomow Richnera przeprowadzone cztery tygodnie po wypadku nie wykazuja niczego niepokojacego. W czwartek rano Dr. Juerg Bartenstein, ordynator oddzialu interny szpitala okregowego w Uster przeprowadza w areszcie badania czterech Polakow. Wie tyle, ze zostali napromieniowani, a nikt nie posiada doswiadczen z wypadkami z promienowaniem. Dr. Bartenstein bierze z soba pielegniarke w celu pobrania krwi do badania. Sworski, jedyny z czworki znajacy niemiecki, sluzy za tlumacza. Sworski jest wystraszony i sam sobie wmawia, ze skoro czuje sie dobrze, to nie moze to byc nic takiego zlego. Wiozl w kieszonce koszuli oba izotopy z Dworca Glownego w Zurychu do EMPA. Badanie wykazuje jedynie u Mirka objawy zewnetrzne w postaci zaczerwienienia skory o rozmiarze 17 na 12 cm na prawej stronie oraz 6 na 4 cm na lewej stronie tulowia. Mozliwe oparzenia wewnetrzne oraz uszkodzenia pluc wykryc mozna tylko przy pomocy rentgena, zatem Dr. Bartenstein nalega na ponowne badanie calej czworki w piatek juz w szpitalu. Tam tez pobiera nastepne probki krwi. Liczba bialych cialek, jak tez jej spadek w okreslonym okresie czasu, daja pewien obraz poziomu napromieniowania. Jednak liczby te sa u wszystkich w normie. Dr. Bartenstein chetnie by zatrzymal wszystkich dluzej w szpitalu i to z dwoch powodow. Po pierwsze nie widac jeszcze zadnych zmian, a po drugie zaczyna sie sam interesowac tym przypadkiem. Nie ma mowy - oczywiscie - o zadnej terapii. W miedzyczasie jednak prokuratura federalna podejmuje decyzje umorzenia dochodzenia w sprawie wykroczen przeciwko tzw. ustawie atomowej, bowiem wskutek sobie samym wyrzadzonej szkody brakuje motywu oskarzenia. Sprawcy ani nie zamierzali narazic osob trzecich, ani tez tego nie przewidywali. Dochodzenie w sprawie uszkodzenia ciala Petera Richnera prowadzone przez prokuratora okregowego Schaeffera zostaje z tych samych przyczyn rowniez umorzone, natomiast odszkodowanie po 200 frankow dla calej czworki za dwudniowy areszt przeznacza sie na pokrycie kosztow badan lekarskich. Saldo zostaje wiec wyrownane. Mozna teraz spekulowac co by sie stalo, gdyby transportowano probki nie autem, lecz publicznym srodkiem transportu. Juz po pol godzinie wspolpodrozujacy otrzymaliby maksymalna dopuszczalne dawke roczna. Dochodzi teraz do konfliktu miedzy specjalistami od ochrony przed promieniowaniem - przy czym dolacza sie tu tez Federalne Ministerstwo Zdrowia - a wymiarem sprawiedliwosci. Pierwsi chca zatrzymac Polakow na dalszej obserwacji, drudzy chca sie ich pozbyc - co zreszta i samym Polakom odpowiada. Rada prokuratora Schaeffera, by wyjechali ze Szwajcarii jak najpredzej, chociaz nie musza tego wcale robic, zostaje w kazdym razie przyjeta. Mirek by na piechote ruszyl do ojczyzny. Dr. Bartenstein daje kazdemu jego historie choroby z zaleceniem, by w nastepny poniedzialek, tj. 31 sierpnia poddali sie badaniom klinicznym i hematologicznym. Mirek nie jest sam. Wedlug agencji PAP zanotowano w 1992 roku w Polsce juz ponad 100 przypadkow przemytu oraz nielegalnego handlu materialami radioaktywnymi. W tym samym roku Prokuratura Federalna w Szwajcarii wszczela 9 dochodzen w sprawach wykroczen przeciwko ustawie atomowej. Policja federalna wie o dziwnych interesach prowadzonych przy pomocy faxu i komorkowego telefonu w roznych zurychskich hotelach, gdzie nierzadko same koszty pobytu osiagaja 15000 frankow. Po zdarzeniu w EMPA instytucja ta, jak rowniez inne podobne instytucje panstwowe, nie wystawiaja juz wiecej certyfikatow, zas towary i osoby przybywajace ze wschodu sprawdzane sa licznikami Geigera. Urzedy celne oraz punkty kontroli metali szlachetnych otrzymaly odpowiednie wyposazenie. Ministerstwo Zdrowia odpowiedzialne za kontrole eksportu i importu materialow promieniotworczych jest nieustannie nagabywane przez osoby pragnace sie dowiedziec o formalnosciach dotyczacych takich osobliwych substancji jak `czerwona rtec'. Czasem zdaje sie, ze przedmiotem pozadania jest poprostu urzedowy papier firmowy, by jego naglowek skopiowac i przykleic na nielegalnej falszywce. Tak naprawde nikt nie wie, komu potrzebny moze byc osm 187 otrzymywany w pracochlonnym procesie separacji izotopow z naturalnego osmu. Lista publikacji wskazuje na to, ze badano ten izotop przede wszystkim w ZSRR. Cezu 137 uzywa sie w radioterapii oraz w badaniach materialowych. Skonfiskowane probki spoczywaja dzisiaj wraz z powleczonymi plutonem czesciami detektorow dymu pochodzacymi z WNP, a takze 29 kilogramami przemycanej rudy uranowej w PSI w Wuerenlingen. Mirek przebywajacy juz w Wilnie otrzymuje w koncu wrzesnia list od Dra Ulricha Weickhardta, specjalisty od medycyny pracy z SUVA. Weickhardt pragnie sie dowiedziec o stanie zdrowia Mirka i oferuje pomoc. Mirka zdumiewa grzeczny ton po polsku napisanego listu, niemniej nie decyduje sie na odpowiedz - ma dosc wszystkiego, co ma zwiazek ze Szwajcaria. Nawet wtedy, gdy wspomina uprzejmosc z jaka sie tam spotkal. Pamieta, jakie wywarlo na nim wrazenie, gdy w momencie jego zwolnienia w piatek o 16:30 nie bylo jego kolegow z samochodem i gdy policjant zaproponowal mu, iz moze go odwiezc do kolegow w Duebbendorfie wiezienna karetka. W Wilnie czekaja nan nowe problemy. Ukraincy, ktorzy - swiadomie czy nieswiadomie - oszukali go, nachodza teraz go w trojke. Chca pieniedzy. Pieniedzy zadaja tez inni uczestnicy calej grupy z Warszawy i Poznania. Kraza pogloski, ze Mirek ubil wielki interes. Mirek prosi zatem wladze szwajcarskie o wystawienie zaswiadczenia stwierdzajacego, ze probki zawieraly cez 137 - chce miec dowod, ze nie jest oszustem, a w koncu to wlasnie jego 10 tys. dolarow zniklo wraz Tyskiem Baida. Nie ma zamiaru jego szukac; zna metody mafii zwanej w Wilnie `rekiet'. Oczywiscie, ze moglby sie mscic, ale on ma zone i dziecko. No i w koncu - poparzenia, czy nie - trzeba zarabiac na zycie. Sprzedaje byczki do Polski. Na cle trzeba czekac nieraz calymi dniami, by zalatwic formalnosci. Stale wiec jest w drodze: do swej matki do Lublina, by nieco wypoczac, na granice i spowrotem do domu. Boi sie dlugich tras przebywanych samochodem, boi sie, ze utraci kontrole nad kierownica. Niemniej cala te droge musi przebyc az czterokrotnie. Mirek z Basia sa nadal wesola para, urzadzaja przyjecia z szaradami, w ktorych jedna strona musi odgadnac, co przedstawia druga. W marcu tego roku ich mieszkanie zostaje powtornie ograbione: tym razem z telewizora, magnetofonu, telefonu z komputerem oraz z ulubionej zabawki Mirka - pistoletu 9 mm. Niemniej zyje. Na poczatku nie idzie do lekarza, bowiem wydaje mu sie, ze w ten sposob wyda na siebie wyrok. Napelniaja go nadzieja rozmaici zaprzyjaznieni bioenergoterapeuci udzielajacy mu porad. Wreszcie udaje sie do pewnego onkologa w Lublinie, ten leczy go laserem; potem inny lekarz wojskowy pisze nawet o nim publikacje. Nie wystepuja zadne oparzenia wewnetrzne, a i watroba zdaje sie byc w porzadku. Parametry krwi zaczynaja sie normalizowac i stopniowo goi sie wielka rana na piersi - zarasta nowym, zoltawym naskorkiem. Okragla blizna napieta jest jednak jak beben. Tylko w samym srodku pozostaje otwarta, krwawiaca rana wielkosci pieciofrankowki, zas jej centrum o rozmiarze laskowego orzecha stanowi martwica. Ryzyko raka podobno wzrasta. Niedawno zaproponowano Mirkowi kupno 150 kg uranowych pretow paliwowych - widzial tylko ich zdjecia. Ale wiecej nie dotknie on nic trefnego. W oczach widac strach. Dla Mirka wszystko to bylo jak wielki balon, co nagle pekl. Przelozyl Jacek Arkuszewski Copyright Verlag NZZ-Folio, 1993 _______________________________________________________________________ Adach Smiarowski ESPRIT DE CORPS =============== Nie trzeba. Major przesunal mundur w glab szafy. Rzad baretek zniknal za wieszakiem z jesionka. Biala koszula, ciemny krawat. Garnitur ten co zawsze. Wypolerowane buty czekaly w lazience. Dochodzilo poludnie. Major szedl niespiesznie aleja pachnaca swiezym deszczem. Skrecil w niewielka uliczke, na koncu ktorej klebil sie tlum i powiewaly choragwie. Harcerze, weterani z opaskami na ramieniu, zolnierze. Kamery ustawione na platformie tuz przed pomnikiem. Orkiestra wojskowa z boku, za harcerzami. Mlody, przejety redaktor krecil sie po placu, sprawdzal kamery i naglosnienia. Pierwszy samodzielny reportaz. Troche sie pocil. Przywital sie grzecznie z majorem. - Czy ma pan przygotowany tekst? Major patrzyl na harcerzy powiewajacych choragwiami. - Nie trzeba. Redaktor nerwowo potarl brode. Szare oczy majora przesunely sie w strone kamienicy. W otwartej bramie staly dzieci. Redaktor niepewnie spojrzal na zegarek. - Zaraz zaczniemy. Juz wszyscy sa. Orkiestra zagrala. Gdy przeciagly dzwiek trab ustal, dwoch harcerzy stojacych po obu stronach pomnika zawarczalo na werblach. Wystapil kierownik szkoly imienia batalionu. Przedstawil krotko historie oddzialu i szkoly. Poczet sztandarowy wyszedl spoza kamer i ustawil sie przed pomnikiem. Major zblizyl sie do mikrofonu. Mial przed soba platforme z kamerzystami i redaktorem. Wokolo stala mlodziez szkolna, dorosli, grupki weteranow. Nieopodal stanowiska orkiestry zauwazyl pulkownika. Stal nieco z boku. Potezna sylwetka w wojskowym szynelu, siwe, krotko ostrzyzone wlosy. Major krotkimi zdaniami przypomnial losy porucznika. Wojna, ciezkie walki, wspolne zadania bojowe, przyjazn. Zginal smiercia zolnierza. Smiercia, na jaka byl przygotowany. Bez cienia strachu. Przyjal ja spokojnie i z odwaga. Ich ostatnia wspolna akcja skonczyla sie tu, w tej bramie. Major obrocil sie plecami do kamer i podszedl do pomnika. Harcerze uderzyli w werble. Zdecydowanym ruchem pociagnal za plotno i odslonil pomnik. Porucznik, naturalnej wielkosci, na kleczkach, w brazie. W lewej rece karabin, druga podniesiona w niebo. Glowa, odrzucona w tyl jak przy silnym uderzeniu w plecy. Twarz podobna, ze scisnietymi ustami i lekko splaszczonym nosem. Major pochylil glowe na chwile, spojrzal jeszcze raz spokojnie na postac w brazie i odsunal sie na bok. Zamigotaly flesze. Zagrzmiala orkiestra. Pulkownik nie ruszal sie ze swego miejsca. Przygladal sie pomnikowi. Dlugo nie odrywal wzroku od profilu twarzy. Byl obcy, nie tak pamietal porucznika. Podszedl major. Przywitali sie. Sucho, jak zawsze. Kilka zdawkowych uwag. - Ladny pomnik. - Tak. Nawet podobny. - Dosc. Chor szkolny spiewal piesni patriotyczne. Starannie uczesane dziewczeta i chlopcy w czapkach gimnazjalnych deklamowali wiersze. Weterani stali murem, niektorzy mieli lzy w oczach. Zaczeto skladac kwiaty. Gesto spleciony, duzy wieniec od batalionu harcerze ulozyli u stop porucznika. Wieniec surowy, zolnierski. Same kwiaty, bez szarfy. - Nie trzeba. Tak powiedzial pulkownik. Tak samo powiedzial wtedy, gdy wydawal ostatni rozkaz dotyczacy porucznika. Major, przygotowany do akcji, patrzyl mu natarczywie w oczy. - Czy nie powinien wiedziec? - Nie trzeba. Dobrze. Bardzo dobrze. Istnialo niebezpieczenstwo i pulkownik nie chcial ryzykowac. Poza tym przyjazn. Dziecinstwo, szkola, wojna wiaza ludzi. Orkiestra skonczyla grac. Kamerzysci skladali sprzet. Rodzina fotografowala sie przy pomniku. Pulkownik skinal glowa. Odchodzil wolnym, mocnym krokiem. Major widzial jego plecy znikajace za rogiem. Obrocil sie i spojrzal w strone bramy. Stala pusta, polotwarta, dzieci rozbiegly sie po ulicy. Przechodzac zajrzal mimowolnie do srodka. Stad wychodzili. - Idz pierwszy. Zachrypial sztucznie. Porucznik obejrzal sie czujnie, skrzywil. Oczy ich spotkaly sie na moment. Waskie wargi porucznika zacisnely sie w grymasie. Ale oczy sie smialy. Wyzywajaco. Czy wiedzial? Major zagryzl wargi do krwi. - No, idz! Porucznik otworzyl usta, jakby chcial cos powiedziec. Ale rozmyslil sie, odwrocil i wyprostowal. Ciemna ludzka sylwetka w jasnym tle bramy. Jak na strzelnicy. Zachwial sie po pierwszym strzale, zatrzymal. Glowa opadla mu w ramiona. Nawet nie staral sie obrocic. Musial wiedziec, musial czuc. Czy czekal na te chwile od samego poczatku, kiedy sie wylamal i nie byl juz jednym z nich? Major przyskoczyl dwa kroki. Strzelil jeszcze raz, z bliska, w potylice. Dla pewnosci. Porucznik osunal sie na ziemie. Major ujrzal krwawy profil z zamknietymi oczyma, znieksztalcony kula. Wybiegl brama z drugiej strony. Teraz brama tez byla pusta. Major wracal do domu. Ulice wyschly po rannym deszczu. Pachnialo miastem. Adach Smiarowski ________________________________________________________________________ Tomek Wilanowski FUTBOL W AUSTRALII ================== Temat moze nieco niezwykly jak na polskojezyczna gazete. Mysle jednak, ze sport to wazna dziedzina zycia (przynajmniej dla tak zapalonego kibica jak ja :-), a temat moze byc ciekawy zwlaszcza dla czytelnikow z Australii, choc rowniez i innych. Australia to nie tylko kangury i Aborygeni, to rowniez sport, ktory w zyciu tego kraju odgrywa calkiem nieposlednia role. A najpopularniejszym ze sportow jest tutaj, podobnie jak w wielu innych krajach swiata, futbol. Australijczycy graja w przynajmniej cztery rozne rodzaje futbolu. Kazdy z nich jest okreslany przez jego milosnikow jako `footy' i przedkladany nad inne. Tak duza roznorodnosc, zaskakujaca na pierwszy rzut oka, jest spowodowana przez naturalne warunki zycia w Australii. Jest to bardzo pustynny i rozlegly kontynent. Nieliczne miasta zawsze byly bardzo silnie izolowane od siebie nawzajem przez ogromne przestrzenie. Ta izolacja jest faktem rowniez i dzisiaj. Przeto poszczegolne czesci kraju bardzo roznia sie od siebie pod wzgledem obyczajow i mentalnosci mieszkancow. Te roznice dotycza rowniez popularnosci roznych sportow. Futbol australijski (ang. `Australian Football' lub `Australian Rules Football') jest sportem niezwyklym i unikalnym, uprawianym jedynie w Australii. Nie przypomina on zadnej innej odmiany futbolu. Gra ta narodzila sie ponad sto lat temu w srodowisku irlandzkich imigrantow w Melbourne; pierwszy mecz zostal rozegrany w 1892 roku. Boisko do futbolu australijskiego jest owalne, pilka jest tez owalna (podobna do uzywanej w rugby i futbolu amerykanskim). Mozna ja kopac, odbijac reka (ale nie rzucac!) i kozlowac. Jako bramki sluza cztery tyczki na krancach boiska. Za kopniecie pilki miedzy srodkowymi (wysokimi) tyczkami dostaje sie 6 pkt., za kopniecie miedzy zewnetrznymi (nizszymi) tyczkami - 1 pkt. Druzyny maja po 18 zawodnikow, mecz sklada sie z czterech kwart po 25 minut. Typowa ilosc punktow zdobywanych przez druzyne podczas meczu to 70 do 110 pkt. Ten rodzaj futbolu zrobil wielka kariere w Melbourne i okolicach. Jest on bardzo popularnym sportem rekreacyjnym i dla mlodziezy, ale istnieje tez zawodowa liga Australian Football League (AFL). Do calkiem niedawna wystepowaly w niej jedynie druzyny z Melbourne; jednak intensywna kampania popularyzujaca ten sport w innych czesciach kontynentu z wolna zaczyna przynosic skutki. Obecnie AFL zrzesza 15 zespolow, z czego az 10 z roznych dzielnic Melbourne i po jednej z Geelong, Adelaide, Sydney, Brisbane i Perth. Futbol australijski jest gra szybka, widowiskowa i emocjonujaca, choc niestety dosc brutalna. W Melbourne nigdy nie narzeka on na brak kibicow (na zwykly ligowy mecz potrafi przyjsc 80 tysiecy widzow, w fazie finalowej stadiony zawsze sa pelne). W innych rejonach Australii (moze za wyjatkiem Adelajdy) nie jest on jednak juz az tak popularny. Sezon zawodowej ligi trwa od marca do wrzesnia, mecze sa rozgrywane wylacznie w weekendy. Po rozegraniu meczow systemem `kazdy z kazdym' szesc czolowych druzyn awansuje do fazy finalowej. Tutaj juz zazwyczaj przegrywajacy odpada, co bardzo uatrakcyjnia koncowke rozgrywek, a przy okazji stanowi skuteczne zabezpieczenie przed `niedzielami cudow'. Zawsze w historii AFL mistrzostwo zdobywaly kluby melbernenskie; tak bylo az do zeszlego roku, kiedy to na wypelnionym do ostatniego miejsca Melbourne Cricket Ground (najwiekszym stadionie kontynentu) Wielki Final AFL wygrala druzyna z Perth (West Coast Eagles). Jak nietrudno sie domyslic, spowodowalo to zalobe narodowa w Melbourne. Czym futbol australijski dla Melbourne, tym liga rugby dla Sydney. Od razu na poczatku musze wyjasnic, ze istnieja dwie odmiany rugby: rugby league i rugby union (nie mylic z futbolem amerykanskim! to cos jeszcze innego). Poza Australia bardziej popularna jest rugby union, ale tutaj jest ona uwazana za sport raczej amatorski. Wielkie emocje wzbudza natomiast rugby league. Roznice w przepisach sa niezbyt wielkie, ale maja ogromny wplyw na sposob gry. Mecz rugby league sklada sie z dwoch polow po 40 minut, kazda z druzyn ma po 13 zawodnikow na boisku. Sposob punktacji: 4 pkt. za przylozenie, 2 pkt. za konwersje po przylozeniu, 2 pkt. za gola z karnego i 1 pkt. za gola z gry. Inaczej niz w rugby union rozgrywa sie `mlyn' (scrum) i wrzut z autu, a licznik `zatrzyman' (tackles) jest zawsze ustawiony na 6. Brzmi to nader skomplikowanie, istotne sa skutki takich roznic w przepisach. Otoz rugby league jest gra mniej atletyczna niz rugby union, bardziej liczy sie tu szybkosc i technika. Rugby league nie jest wynalazkiem australijskim, gra sie w to rowniez w innych krajach (jak np. Nowa Zelandia i Anglia), ale tutejsza zawodowa liga NSW RL (New South Wales Rugby League) ma na pewno najwyzszy poziom na swiecie. Gra jest nieslychanie emocjonujaca, ciekawa, jest to moj ulubiony sport (do ogladania). Nie bez znaczenia dla mnie jest tu fakt, ze Canberra Raiders (druzyna z mojego miasta) nalezy do poteg w lidze. NSW RL ma podobnie dluga historie jak AFL, a takze podobne ambicje ekspansji terytorialnej. Jak dotad, udaje sie to gorzej niz AFL, wszystkie druzyny grajace w NSW RL pochodza z dwoch wschodnich stanow Australii: Nowej Poludniowej Walii i Queensland. Na 16 zespolow ligi, az 11 jest z Sydney, pozostale sa (po jednej) z Newcastle, Wollongong, Canberra, Brisbane i Gold Coast. Planuje sie przyjecie czterech nowych druzyn w 1995 roku, a takze ekspansje miedzynarodowa (jednym z nowych klubow ligi ma byc Auckland Warriors z Nowej Zelandii). Kalendarz rozgrywek NSW RL bardzo przypomina AFL: sezon trwa od marca do wrzesnia, mecze sa rozgrywane wylacznie w weekendy. Kibice nie moga narzekac na brak rozrywek, mozna bowiem spedzic caly dzien na stadionie nie nudzac sie. W fazie `kazdy z kazdym' rozgrywane sa az trzy mecze jednego dnia: najpierw mecz juniorow do lat 21 (o 11 rano), potem mecz rezerw (o pierwszej) a na koncu (o 3 po poludniu) wlasciwy mecz pierwszych skladow. Po meczu zawsze mozna spotkac sie z zawodnikami, poprosic o autograf albo po prostu pogadac (przynajmniej tak jest w `moim' klubie Canberra Raiders). Po zakonczeniu pierwszej fazy rozgrywek piec najlepszych druzyn wchodzi do finalow. Wszystkie mecze fazy finalowej tradycyjnie sa rozgrywane na Sydney Football Stadium. W historii NSW RL tylko trzy razy zdobywaly mistrzostwo druzyny spoza Sydney, ale zdarzylo sie to w ciagu czterech ostatnich sezonow (czyzby zmiana warty?). W 1989 i 1990 roku zwyciezyli Canberra Raiders (hura!) a aktualnie mistrzami (1992) sa Brisbane Broncos. Najwazniejszym wydarzeniem sportowym roku w Australii nie jest jednak wielki final ligi rugby. Nie jest nim tez final AFL, ani wielkoszlemowy turniej tenisowy Australian Open, ani nawet gonitwa o Melbourne Cup. Jest nim Rugby League State Of Origin! Dla Australii jest on tym, czym final Super Bowl dla USA. Reguly State Of Origin sa proste: w druzynie stanu Queensland moga wystepowac jedynie zawodnicy urodzeni w stanie Queensland, to samo dotyczy druzyny Nowej Poludniowej Walii. Rozgrywane sa trzy mecze, na przemian w Sydney (stolica Nowej Poludniowej Walii) i Brisbane (stolica Queensland). Niezapomniana jest atmosfera State Of Origin, wielkie emocje no i rugby na naprawde najwyzszym swiatowym poziomie. Wazne jest tez i to, ze w takim meczu kazdy (w tych dwoch stanach) ma `swoja' druzyne do kibicowania, podczas gdy wielki final interesuje glownie kibicow dwoch finalistow. Mecze sa zawsze bardzo wyrownane i bardzo zaciete. State Of Origin rozgrywa sie co roku w maju, juz od 37 lat, mecze sa grane w poniedzialkowe wieczory (zeby nie kolidowac z liga). W historii wiecej zwyciestw mial Queensland, ale przez ostatnie dwa lata panuje Nowa Poludniowa Walia. State Of Origin okazalo sie tak ogromnym sukcesem, ze rozgrywa sie mecze wedlug tej formuly rowniez i w innych sportach (m. in. futbolu australijskim), ale bez wiekszego powodzenia. Jesli kiedykolwiek bedziesz mial, Czytelniku, szanse obejrzenia transmisji Rugby League State Of Origin, to obejrzyj: warto! Planuje sie tez wprowadzenie rugby league do programu igrzysk olimpijskich Sydney 2000 (jesli Sydney wygra przetarg na ich organizacje). Co ja osobiscie goraco popieram - rugby league to wspanialy sport. Trzecim rodzajem futbolu uprawianym w Australii jest rugby union. Jako sie rzeklo, jest to sport glownie amatorski, nie ma tu zawodowej ligi. Co lepsi gracze wystepuja wiec w Europie albo RPA. Jest zatem pewna niespodzianka to, ze Australia jest aktualnym mistrzem swiata w tej dyscyplinie (wywalczyli ten tytul w 1991 roku, a mistrzostwa sa rozgrywane co cztery lata). Zdecydowanie warto ogladac mecze State Of The Union (odpowiednik State Of Origin), chocby dlatego, ze na te okazje zjezdzaja z zagranicznych zawodowych klubow zawodnicy druzyny aktualnych mistrzow swiata z kapitanem Davidem Campese na czele. No i na koniec: soccer, czyli zwyczajna pilka nozna. Podobnie jak rugby union, jest to ubogi krewny. Istnieje wprawdzie National Soccer League (NSL), ale jest ona amatorska i opiera sie glownie na klubach etnicznych, utrzymywanych przez srodowiska imigrantow z Wloch, Grecji, bylej Jugoslawii itd. Poziom NSL jest bardzo slaby, wszyscy lepsi gracze wystepuja w ligach europejskich, gdzie niekiedy odnosza spore sukcesy (np. Ned Zelic gral w tegorocznym finale Pucharu UEFA w barwach Borussia Dortmund). Popularnosc pilki noznej wyraznie wzrasta, glownie wskutek ostatnich sukcesow druzyn narodowych (mlodziezowej i olimpijskiej). Ale na pewno jeszcze bardzo dlugo nie bedzie mogla sie rownac z rugby league i futbolem australijskim. Dla mnie najwspanialsza cecha sportu australijskiego jest fakt, ze pod wieloma wzgledami Australia nie nadaza za `cywilizowana' Europa :-). Naprawde nie slyszy sie tutaj o handlu meczami, nielegalnym dopingu i chuliganstwie na stadionach. Nie twierdze, ze te zjawiska w ogole nie wystepuja, ale z pewnoscia zdarzaja sie one znacznie rzadziej, niz w Europie. Za mojego pobytu w krainie kangurow nigdy nie bylo zadnych chuliganskich rozrob na meczach w zawodowych ligach futbolowych (jedynie w amatorskiej NSL zdarzaly sie bojki miedzy Serbami i Chorwatami, zaraz po wybuchu wojny w bylej Jugoslawii). Dlatego bez zadnych obaw chodze na mecze ligi rugby, a nie odwazylbym sie pojsc na mecz pilkarski w Anglii, Niemczech albo Polsce. Futbol w Australii jest popularny nie tylko jako sport widowiskowy, ale rowniez (a moze przede wszystkim) jako sport rekreacyjny. Istnieje bardzo wiele klubow i lig amatorskich, gdzie gra sie dla zdrowia i przyjemnosci. Uprawianie sportu jest tu szalenie popularne wsrod ludzi wszystkich grup wiekowych, dosc powiedziec ze na okolo 17 milionow Australijczykow az 8 milionow nalezy do klubow i organizacji sportowych. Jest to wspaniale zaplecze sportu wyczynowego, ale przede wszystkim pomaga zachowac zdrowie i kondycje do poznej starosci. A przeciez najwazniejsze, zebysmy zdrowi byli. Tomek Wilanowski _______________________________________________________________________ Maciek Cieslak, Jurek Karczmarczuk, Jurek Krzystek ODPOWIEDZI NA ANKIETE ===================== Niezaleznie od omowienia wynikow ankiety w dwoch poprzednich numerach "Spojrzen" uwazamy, ze jestesmy winni Czytelnikom, ktorzy napisali do nas swoje uwagi, odpowiedz. Ponizej ustosunkowujemy sie do niektorych z konkretnych uwag, glownie negatywnych (pozytywne przyjelismy do wiadomosci :-). Calosc podzielilismy na kilka rozdzialow. Poniewaz ankieta byla anonimowa, podajemy jedynie inicjaly Autorow poszczegolnych uwag. W paru przypadkach nawet inicjaly zaginely podczas kilkakrotnej wedrowki listow przez Atlantyk - przepraszamy. ============ Tresc "Spojrzen" =========== M.K. pisze: >Bardzo chetnie widzialbym obszerne reportaze na temat obecnej >sytuacji polityczno-ekonomicznej w Polsce. Odp. M.C.: O `Obszernych reportazach na temat obecnej sytuacji polityczno -ekonomicznej' przy obecnej kondycji tworczej Czytelnikow-Autorow "Spojrzen" mozna sobie tylko marzyc. Taki reportaz wymaga od piszacego sporo wysilku i czasu (chocby zebranie informacji), a przy tym daje mniej satysfakcji niz pisanie np. reportazu z podrozy... Ale, dlaczego nie sprobowac formy krotkiej np. ukazujacej sedno sprawy `news analysis'? Zapraszamy! C.N.: >Brakuje mi komentarza na temat wydarzen w kraju w minionym tygodniu. >Byloby dobrze gdyby autorem komentarza byl ktos usilujacy zachowac >maksimum obiektywizmu a jesli to niemozliwe to aby autorzy regularnie >sie zmieniali. (..) >Robicie dobra robote i dobrze sie was czyta. Okazjonalne wpadki >to np. przesadna rubasznosc tekstu (...). Oczywiscie >latwiej komentowac, niz pisac samemu, totez nie bez bicia sie w >piersi proponuje, aby jako w miare regularny element dolaczyc >analize wydarzen w kraju - glownie dla okreslenia ogolnego >trendu: dokad zmierzamy. Opis dyskusji nt. lustracji byl pod tym >wzgledem znakomity, podobnie nieco bardziej dorazny tekst >o problemach rolnictwa. Chwala wam za jezyk, wyraznie lepszy >niz w skadinad ciekawych "Donosach" (a moze brzmicie jakby po >krakowsku?). Odp. M.C.: Aaach, naprawde? Po krakowsku?... Dziekujemy! (W skladzie redakcji mamy dwoch krakusow, dwoch warszawiakow i jednego gdanszczanina zza Buga). Myslelismy juz od dawna o dolaczeniu wlasnie takiego `regularnego elementu', zdajac sobie sprawe, ze zaczepienie o aktualnosc, (i polityke) ozywia pismo, dodaje nerwu i numery nie sa jak z konserwy. Na poczatku miala to byc tylko analiza wiadomosci, w dwu czlonach: glowa - wybor wiadomosci dotyczacych tego jednego (max. - 2) waznego wydarzenia tygodnia i odwlok - komentarz. Wszystko po to, by uporzadkowac wiadomosci, ktore czytelnik otrzymuje glownie za posrednictwem "Donosow" i ktore maja forme a la CNN. Pomysl przybral ksztalt rubryczki Dostrzezone-Rozwazone, ktora ukazywala sie jeszcze do niedawna. Niestety... zabraklo dopingu, temat zwiadl, autor z czasem zaczal ziewac, az w koncu zasnal. Do Ciebie Czytelniku: Jesli masz odrobine ochoty (i entuzjazmu), by zastanowic sie nad nowa forma regularnego ozywiania Spojrzen aktualna polityka to serdecznie zapraszam do wspolpracy. Ankieta jasno pokazala, ze zapotrzebowanie na tego typu `tworczosc' jest niemale... Czekam na sygnal: cieslak@ddagsi5.bitnet. C.J. sugeruje: > Ach, jeszcze jedna sugestia, mniej polityki prosze... Odp. M.C.: .. to tylko jeden zagubiony glos :-) ============ Dobor tekstow ============= J.H. pisze: >Po "Spojrzeniach" spodziewam sie raczej analizy niz podawania faktow - >te ostatnie mam z "Donosow" czy tez "Dyrdymalek". Licze na >zroznicowane opinie, np. dwa artykuly na ten sam temat, ale polemiczne. Odp. J.K-ek: Jest to rowniez nasze zamierzenie. Tym niemniej do napisania dwu opinii na temat tego samego artykulu potrzeba dwoch Autorow i to jeszcze ze soba umowionych. Trudne do przeprowadzenia. D.M. pyta: >Jak sobie uregulowalicie sprawe przedrukow z prasy? Czy nie >potrzebujecie na to zgody redakcji? Odp. J.K-ek: >Nie mamy zgody. Postepujemy tak samo, jak wiele polskich czasopism, >ktore przedrukowywuja pelne artykuly z zagranicznej prasy bez pytania >o pozwolenie. Idealem naszym zreszta jest nie przepisywanie artykulow, >lecz przytaczanie obszernych fragmentow wraz z komentarzami. Ale to >znowu zalezy od potencjalnych Wspolpracownikow, ktorym musialoby sie >chciec. (..) pisze: >Wydaje mi sie, ze ostatnio brakuje Wam materialow. Moglibyscie >przedrukowywac cos z tygodnikow krajowych. Bron Boze nie zakonczcie >redagowania Spojrzen ! Odp. J.K-ek: Na razie jakos ciagniemy. Jesli chodzi o przedruki - patrz wyzej. W obecnej chwili jest coraz wiecej mozliwosci czytania pelnych artykulow z prasy krajowej na sieci, wiec przedruki takie traca pomalu sens. Jesli cos bedziemy przedrukowywac, to artykuly nie tyle aktualne, co poruszajace (w naszym odczuciu) specjalnie istotne tematy. (..) pisze: >Fascynujace dla mnie sa zawsze spojrzenia obcokrajowcow po pobycie w >Polsce. Inny punkt widzenia, inne podejscie do spraw zwykle powoduje >bardziej obiektywne spojrzenie na rozne sprawy. (...) podobnie: >Wiele ludzi podrozuje i moze sie podzielic swoimi wrazeniami z >egzotycznych czesto miejsc (np Polska). Czemu nie publikowac wiecej >takich felietonow, one latwo sie czytaja i sa czesto ciekawe. T.G. ocenia: >Plusy: >wywiady (np. ostatni z Rutkiewicz), opracowanie na temat zwojow z >Qumran, esej o Majorze (wiecej na temat Pom. Alt. panowie!!!), >reportaze z podrozy do Polski ( NIE do innnych krajow!!! ), wywiad z >czlowiekiem z Parasola, ^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^ M.B. z Polski - ciekawy glos: >Podejrzewam, ze bedzie to malo ciekawe dla moich rodakow poza >granicami, ale jak pytacie to odpowiadam: najbardziej mi odpowiadaly >wspominki z podrozy zamieszczone w numerach wakacyjnych. Oczywicie >wiaze sie to z zamknieciem przez wiele lat w ramach panstwa, a i teraz >brak srodkow finansowych na wojaze, ktore mi sie od wielu lat snia po >nocach. Stad temat ten jest najblizszy memu sercu. Dlatego tez takich >tekstow pragne najbardziej. Odp. J.K-ek: Jak widac z powyzszej kolekcji, gatunek reportazu z podrozy, zwany popularnie travelogiem cieszy sie powodzeniem i zainteresowaniem. Swego czasu ukazywalo sie ich u nas sporo. Nie ma zgody, czy maja to byc reportaze z Polski, czy z innych krajow, wiec bedziemy zachecac do obu wersji. Z tym, ze do Polski jezdzi sie w tej chwili na tyle czesto, ze nie jest latwo napisac cos naprawde oryginalnego i mogacego zaciekawic innych. (..) zyczy sobie: >Mogloby byc wiecej tematyki kulturalnej. Pelna zgoda i znowu zalezy to od Autorow. T.G. sugeruje: >Chcialbym widziec recenzje ciekawych polskich nowych ksiazek. >Rozrywki? Przepisy? Chyba nie tu. Szkoda miejsca. Odp. J.K-ek: Ach, pewnie ze i my bysmy chcieli to pierwsze! Ale kto napisze? Co do drugiego: rozrywek u nas chyba niewiele. Przepisy kulinarne to natomiast idiosynkrazja co najmniej dwu redaktorow "Spojrzen", ktorzy kuchnie traktuja jako cos duzo wazniejszego od samego jedzenia, bo w kontekscie ogolnokulturowym. Idea "Spojrzen" wyklula sie zreszta nad polmiskiem ostryg i butelka szampana w Normandii. ============== Jezyk "Spojrzen" ================ J.M. krytykuje: >W Waszym pismie razi mnie i nie tylko mnie ton. Z braku lepszego slowa >powiem, ze jestescie jacys tacy `sieriozni', troche brak Wam chyba >dystansu do tego, co robicie. Z drugiej strony niektore artykuly w >zamierzeniu dowcipne wcale nimi nie sa. Przyklady: Blady swit z twarza >Johna Browna z Nr. 50 i caly cykl o jezyku w wacie. >Kilku moich kolegow (mlodszych) w ogole nie chce Was czytac. Dziwi >mnie to, bo sadze, ze sami jestescie mlodzi i powinniscie trafiac >raczej do nich, a nie do starcow takich jak ja. W.T. pisze: >Niestety obecnie wiekszosc artykulow jest tak nudnych i dlugich ze juz >nie da sie tego czytac na ekranie wiec zmuszony jestem do drukowania. >Chcecie byc kochani swietsi od papieza (politicaly correct). Podajecie >kaszke manne zamiast bigosu. Niby to lepsze do strawienia, ale trudne do >przelkniecia. >Nie robcie numerow na sile. Nikt od was nie wymaga stalej objetosci. >Jak jest tylko jeden artykul, niech bedzie tylko jeden, a dobry! >Nie przepisujcie prasy krajowej! Artykuly z gazet i tygodnikow sa za >dlugie na czytanie z ekranu. >Darujcie sobie poezje! Polskie wiersze bez ogonkow, czytane z komputera >w czasie przerwy obiadowej to jak calowanie dziewczyny przez telefon. >Piszcie krocej i do rzeczy! Wiecej werwy! Odp. J.K_uk Tak, jest w powyzszych uwagach sporo racji. Niestety to wygladzanie jezyka i eliminowanie ewentualnych sporow, zanim powstana, jest koniecznoscia, gdyz alternatywa jest niesmak. Jestesmy juz poparzeni. Po artykule o Foedrowitzu i polskiej kolaboracji z hitlerowcami dostalismy jeden list polemiczny, ktory odrzucilismy, gdyz sprowadzal sie do zwyzywania Foedrowitza i mnie i do zarzucania wszystkim zlej woli. Byl i przypadek lagodniejszy: opis podrozy do kraju i raczej ostra opinia o charakterze naszych ziomkow, np. braku tolerancji. Reakcja byl dosc oburzony list Czytelnika zarzucajacy wlasnie brak tolerancji Autora, na co Autor wysmial Czytelnika w sposob niezbyt nadajacy sie do druku. Podobne przyklady mozna mnozyc. Problem w tym, ze kazdy zada owego dystansu od innych, ale sam natychmiast go traci, jesli tylko sprawa zahacza o jego samego. En bref: nie mamy zamiaru posredniczyc w zadnych pyskowkach choc oczekujemy ciagle na pelnokrwiste, moze nawet i zlosliwe, ale eleganckie reakcje ze strony Czytelnikow. To Wy jestescie odpowiedzialni za te nude w rownym stopniu co my. Jesli Wam sie to stwierdzenie nie podoba, to prosze o danie mi odporu. Zlosliwie, ale elegancko. Do roboty! Wiecej werwy! W sprawie dowcipu: jak wiadomo, jest to sprawa wzglednego odczucia oraz nastawienia. Najgorzej jest gdy oczekuje sie dowcipu, gdy np. w towarzystwie znajduje sie kawalarz, ktory ciagle wszystkich rozsmiesza, a tu nagle mu sie nie chce... Wiec pragne oficjalnie zawiadomic zainteresowanych, ze "Jezyk w wacie" wcale nie mial byc smieszny tylko straszny. =========== Sprawy techniczne ============== D.M. sugeruje: >Moze warto rozpowszechniac Spojrzenia takze w formie drukowalnej (tj. >bardziej reprezentacyjnej), np. jako zbior PostScript, gdzie przeciez >mozna umiescic grafike, itp. Ale to chyba jest tylko mozliwe w >warunkach komercyjnych -- kto na to ma czas. Podobnie pisze D.Cz.: >Mile widziana bylaby wersja postscript (lub chociazby zrodlowy plik >do TeX lub LaTeX), rozsylana albo dostepna przez ftp na tiranie. >A moze daloby sie zrobic cos podobnego do programu Michala Prussaka >drukujacego DONOSY. Odp. J.K-ek: Do niedawna nie mielismy mozliwosci technicznych. Obecnie takie mamy, ale pozostaje sprawa czasu. Nie ukrywam, ze z zazdroscia spogladam na PostScriptowe numery "Pigulek", zrobione absolutnie profesjonalnie, ale "Pigulki" maja duzo dluzszy cykl wydawniczy od nas. Sprobujemy zrobic niedlugo kilka probnych numerow PostScriptowych. Byc moze (musimy sprawdzic) spowoduje to zmniejszenie ilosci stron papieru zajmowanych przez "Spojrzenia" w druku, na co rowniez slyszelismy skargi. ________________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": spojrz@k-vector.chem.washington.edu Adresy redaktorow: krzystek@u.washington.edu (Jurek Krzystek) zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek) karczma@univ-caen.fr (Jurek Karczmarczuk) bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz) stale wspolpracuje: cieslak@ddagsi5.bitnet (Maciek Cieslak) Copyright (C) by Jurek Krzystek 1993. Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP i gopher, adres: (128.32.162.54), directory: /pub/polish/publications/Spojrzenia. ____________________________koniec numeru 82____________________________