_______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Piatek, 3.07.1992. nr 32 _______________________________________________________________________ W numerze: Adacz Smiarowski - Poludnia czar [Opowiadanie] Manewry polityczne - Z J. Merklem rozmawia Malgorzata Subotic Zeglarstwo indywidualne - Z kpt. A. Piotrowskim rozmawia M. Bielewicz Polemika na temat eseju J. Parandowskiego - Mirek Bielewicz - Mydlenie oczu Jurek Krzystek - Z armaty do wrobla? _______________________________________________________________________ [Od redaktora dyzurnego: W poprzednim numerze zachecalem Czytelnikow do zamowienia tekstu A. Smiarowskiego opisujacego uroczystosci ku czci Paderewskiego w Waszyngtonie przed rokiem. Nikt z zamowieniem sie nie zglosil. Mam wiec dla Czytelnikow inny tekst Smiarowskiego, a mianowicie opowiadanie, ktore jest na wskros amerykanskie. Chociaz w ten sposob chce zaznaczyc, ze pamietam o nadchodzacym swiecie narodowym. Tydzien temu przegapilem zblizajace sie swieto narodowe Kanady. Jeszcze tylko 14 lipca i juz po wszystkim az do listopada. Tak sie zlozylo, ze pozostale materialy to dialogi, ostatni z nich to dialog wewnatrzredakcyjny, ale na temat pozaredakcyjny. Milego swiatecznego weekendu zyczy m.b.] _______________________________________________________________________ Adach SmiarowskiPOLUDNIA CZAR ============= Zanim pierwszy raz wybralem sie na Poludnie, wpadlem do mojego starego przyjaciela, Nicka Giangiacomo. Nick byl emerytowanym ciesla, ktory po pracowitym zyciu spedzonym na budowach w Filadelfii przeniosl sie na stare lata na wies i wiodl zywot czlowieka poczciwego. Z profesji bozej sie wywodzac, z wielka pieczolowitoscia postawil byl chalupe, stodolke, kurnik, obore i co tylko jeszcze mogl postawic, poczem bydlatkami je zapelnil i radowal sie ta chudoba. Nick na wiesc o mej peregrynacji przezegnal sie poboznie trzy razy i tylekroc splunal siarczyscie przez lewe ramie. - Nikt nie jezdzi na poludnie - rzekl. - Tam sa zli ludzie. - Pies tracal zlych ludzi - odparlem. - Zreszta nie moga byc gorsi niz tutejsi. Nick obruszyl sie, splunal tym razem do przodu, chybil celu i powtorzyl: - Bardzo zli ludzie. U nich tam ciagle trwa wojna. Te lobuzy wierza, ze ja wczesniej czy pozniej wygraja. Niech no tylko zobacza, ze jestes z Polnocy to cie zaraz zapakuja do budowania drog, z lancuchami i kula u nogi. Jak Boga serdecznie kocham! Tu przerwal i zmarszczyl brwi. Po krotkim namysle dorzucil jeszcze zlowieszczo, z grubej rury: - Oni sie tam modla do wezy! Tak podbudowany moralnie wybralem sie w dziewicza podroz na Poludnie. Moja pierwsza obserwacja bylo to, ze linia Mason-Dixon jest mitem i zarowno Mason jak i Dixon na geografii sie nie znali. Wirginia miala tyle wspolnego z Poludniem co i Nick. Mijalem wsie i miasta, a wokol panoszylo sie w najlepsze Jankesostwo. Poludnia ani widu ani slychu. Az po dluzszym czasie, gdy minalem kolejny pagorek i wykrecilem sie kolejnym zakretem, wokol porobilo sie jakos inaczej. Czy to powietrze sie zmienilo, czy moze czysciej bylo przy drodze, dosc ze poczulem, iz warto sprawe zbadac staranniej. Zjechalem w bok i ruszylem waska droga pod gore. Przede mna jechala mala ciezarowka z chlopem za kierownica. Spod szerokiego ronda widac bylo czerwono ogorzala szyje. A im bardziej bylo pod gore, tym bardziej chlop hamowal. - Poludnie! - pomyslalem i dziwne cieplo rozlazlo mi sie po trzewiach. * * * Im dluzej mieszkalem na Poludniu, tym siarczysciej plulem w strone Polnocy. Tubylcy pluli takze, ale mniej zwazajac na azymut. A pluc musieli, bowiem tego wymaga rytual zucia tytoniu, ktoremu z nalezyta powaga oddaje sie kazdy przyzwoity mieszkaniec Poludnia. Kazdy tez dodaje do tego swoj wlasny, niepowtarzalny chrzach, i dzieki temu ludzie poznaja sie nawet w kinie przy zgaszonych swiatlach. Zucie tytoniu pociaga za soba bezposrednie implikacje lingwistyczne. Mieszkancy Poludnia mowia z akcentem prawym, lewym, badz srodkowym, w zaleznosci gdzie umieszczona jest prymka. Do subtelnych osobliwosci konwersacji nalezy czestotliwosc zmiany akcentu. Jeszcze bardziej osobliwe jest to, ze w zab nie mozna zadnego z tych akcentow wyrozumiec, chyba ze sie samemu prymke w gebie trzyma. Jest to w sposob krety polaczone z hipoteza trabki Eustachiusza. Same konwersacje tycza, jak na calym swiecie, przede wszystkim pogody. Na tym sie wszak podobienstwa z reszta swiata urywaja, bo o ile ludzie swiatowi narzekaja na pluchy i raduja sie sloneczkiem, o tyle ludzie Poludnia nie martwia sie ani jednym ani drugim. Dla nudzacych obcych maja jedna rade: jesli pogoda ci sie nie podoba to poczekaj chwile - zaraz sie zmieni. Ta maksyma to dziedzictwo bystrych obserwacji niezliczonych pokolen. Naczelna instytucja zycia spolecznego jest kosciol, a wlasciwie koscioly, bowiem z wiara jest jak z pogoda - lubi sie zmieniac, a musi sie skryc pod jakies przytulne skrzydla. W zupelnie przecietnym powiecie Pasu Biblijnego na dziesiec tysiecy mieszkancow wypada 200 kosciolow. Rzeskich baptystow sa krocia, ale i innych wydan chrzescijan nie brakuje, choc czesto trudno sie zorientowac, kto zacz, z samej nazwy. Jest Kosciol Pana Boga, Kosciol Chrystusa, Pierwszy Kosciol Jezusowy, Najwiekszy Kosciol Pana Boga Jedynego, Wybrany Kosciol Bozy. Nie brak Kosciola Panskiego, Kosciola Trojcy Swietej, Kosciola Boga Prorokow, Trzeciego Waznego Kosciola w Dolinie, Jedynego Prawdziwego Kosciola tez. Chrzescijanie przebieraja sobie jak w sliwkach, a jak im sie znudzi kaznodzieja albo i chrzescijanstwo, to sa jeszcze buddysci tu i owdzie w gorach. Na brak rozrywki nikt nie narzeka. Ludzie eleganccy mieszkaja w miastach, ludzie normalni gdzie indziej. I jedni i drudzy nie zaluja wysilku, zeby sie nie wysilac. Wysilanie, ta cecha elementu naplywowego, jest w bardzo zlym tonie. Mieszkancy Poludnia sie nie wysilaja - bowiem jest to nierozsadne. Nierozsadne jest takze i niepotrzebne robienie rzeczy niepotrzebnych. Pare lat temu w moim miasteczku narobil rwetesu jakis sinobrzuchy przejezdny Jankes, ktory na samym srodku rynku wchrzanil sie swoim audim w ciezarowke. Ow dziwak zwolal policjantow, a nawet bezczelnie samego szeryfa, i wywodzil tym swoim zabawnym akcentem, ze chlop w ciezarowce nie uzyl migacza i zajechal mu bezpardonowo droge. Policjanci kiwali poblazliwie glowami. Szeryf sie dziwil. - Po co mial uzywac migacza u siebie w miescie? Jest sroda, druga po poludniu, wiadomo, ze Danny jedzie do Sleepy Hollow i kazdy osiol wie, ze skreca w lewo. Ten dziwny Jankes sie zaperzyl i zaczal cos wygadywac o ubezpieczeniu i o raporcie policyjnym. Nieliczni gapie zaproponowali policjantom, zeby typa powiesic na rynkowym sykomorze. I zapewne zalatwiono by to na miejscu, w mysl poboznej maksymy vox populi vox Dei*, gdyby szeryf sobie nie przypomnial, ze jest w miasteczku sedzia. Zaprowadzono Jankesa ciupasem do sedziego, ktory wlepil mu cztery dni paki, piecset dolarow grzywny za zaklocanie porzadku publicznego, koszty reperacji wgniecionej felgi ciezarowki oraz dwanascie godzin pracy spolecznej dla gminy. * * * Bystrzy obserwatorzy snujacy sie samochodami po kretych, tu i owdzie asfaltowanych, sciezynach, dostrzega szybko brak rasy pancernej wsrod licznego bydlectwa walesajacego sie po polach i lakach. Tak higieniczne utrzymanie inwentarza ruchomego nie jest efektem elegancji obor, tylko ich braku. Zaden szanujacy sie chlop obory nie stawia, bo jest to wysilek o tyle zbedny, o ile glupi. Bydlo na tych wysunietych stanicach cywilizacji miekkie nie jest i ochoczo przetrzymuje wszelkie plagi, z gospodarzami wlacznie. Ci ze swej strony sa bardzo liberalni i rzadko ktory narusza konstytucyjna wolnosc krowy przez dojenie tejze. Jednym z wyjatkow jest moj stary przyjaciel, pan Babbee. Wiedziony przyzwyczajeniem od czasu do czasu doi swa krasa krowe rasy jersey. A gdy juz i krowa zaczyna byc wiedziona przyzwyczajeniem, moj Babbee wpada w nastroj religijny i oczekuje konca swiata. Kilka lat temu Babbee doznal olsnienia - objawila mu sie Wiara Jedyna i Prawdziwa. Musialo to byc zarazliwe, bo i objelo pania Babbeeowa. Od tego szurniecia w mozgu Babbee zaczal czytac "Plain Truth", a nawet postawil sobie w sieni dystrybutor gazetowy. Poza tym z luboscia jal sie oddawac ogladaniu naboznych programow telewizyjnych. Instytucja zbierajaca datki okazal sie byc jakis Kosciol Pana Boga Bez Przydawek. Medrcy tego kosciola maja inklinacje matematyczne i zajmuja sie glownie numerycznymi przyblizeniami przyblizajacego sie Konca Swiata. Co roku, poznym latem, wychodzi im, ze to juz. Zwoluja wiec Prawdziwych Wiernych na Swieto nomen omen Trab. Jest to bardzo istotny zlot, tak istotny, ze kto sie nie zleci, ten wyladuje tam, gdzie juz tylko placz i zgrzytanie zebow. Dla Babbeego jest to niejako test na wiare. Z jednej strony - koniec swiata, z drugiej - gospodarka z dobrodziejstwem inwentarza. Moj Babbee w tej chwili rozterki udaje sie do mnie po pocieche duchowa i Przewodnictwo w Czas Trybulacji. Ja tez jestem mu Latarnia, sicut erat in principio, et nunc, et semper, et in saecula saeculorum**. Po negocjacjach natury materialno-spirytualnej, zwykle zgadzamy sie na nastepujaca umowe. Babbee zajmuje sie wzniosla strona interesu i wylatuje na te ichnia Babia Gore, a ja obejmuje strone materialna z dojeniem krowy wlacznie. W zamian za moj pot i krwawice, Babbee solennie przysiega, ze na wypadek, daj Boze, Konca Swiata, wstawi sie u Pana Zastepow badz u Zastepcy, o przepustke na Laki Niebieskie dla mnie, motywujac moja nieobecnosc na zlocie obecnoscia przy krowie. Z dojeniem krowy Babbeego to tez jest niezly szpas. To bydlatko przybiega w czas dojenia hen z lak pod stodolke. Nie maja jednak tutejsze kopytne zwyczaju poczciwych polskich katolickich krow i wydoic sie nie dadza po bozemu. Wobec takich bydlecych obyczajow, kmiecie uzywaja dybow. A wyglada to tak. Do srodka dybow podsypuje sie krowia mieszanke, krowa wsadza leb do srodka i wtedy siup! zawiera sie deche na trzpien i juzci krowka lba z dybow nie wyjmie. Teraz mozna i doic. Atoli jerseyka Babbeego mimo dybow sie kreci i wierzga, przeto trzeba jej podwiazywac ogon do powaly. Po tym zabiegu stoi juz spokojnie i zadnego wstretu nie czyni. Operacja zwalniania krowy wymaga szczegolnej uwagi, bowiem czynnosci nalezy wykonywac w dokladnie odwrotnej kolejnosci. Wbijal mi to Babbee pare razy do lba, ale i tak udalo mi sie kiedys porzadek zmylic. Skopek schowalem, dyby otworzylem i wtedy przypomnialem sobie o ogonie. - Stoj! - wrzasnalem do tony wolowiny sunacej w strone pastwiska. Ogon zwisal na sznurku, nieco broczac z konca, u ktorego zwykla byc krowa ... * * * Poludnie to kraina niecywilizowana. Chalup sie nie zamyka, kluczyki zostawia w samochodach, a na jarmarkach niektorzy odwazni nosza ze soba portfele. Ale i tu wkracza nowe, jako ze wszedobylska telewizja uczy, bawi i wychowuje nawet Poludniowcow. Niedawno wstrzasnelo trzewiami okolicy tubylcze rififi. Do komisariatu zadzwonil zyczliwy i uprzejmie poinformowal, ze lokalny gangster wlasnie doprowadza sie do stanu, w ktorym, zdaniem zyczliwego, dokona skoku na pobliska benzynowke. Powiatowa brygada antyterrorystyczna zalozyla kociol w krzakach. Sam szef policji pouczyl chlopie obslugujace benzynowke, co mu czynic wypada. Zapadla spokojna i cicha noc poludniowa, cykady dudnily zajadle. Czujne oczy strozow porzadku przenikaly ciemnosci na ksztalt noktowizorow. Nieco po jedenastej przytarabanil sie rozwalonym jeepem sam gangster - siedemnastoletni szczyl z barwna kartoteka kryminalna, zalany w szypulke. Wygramolil sie z auta, wlazl do sklepiku, zastrzelil maloletniego sprzedawce, zabral 19 dolarow, zapakowal apiac do auta i odjechal z fasonem, klnac nieprzystojnie niedorozwoj ekonomiczny Poludnia. Policjanci sumitowali sie pozniej, ze nie zauwazyli, i ze rzecz sie odbyla zbyt szybko. Szef twierdzil, ze jego ludzie sa nieprzyzwyczajeni do widoku broni i huku. Tak czy siak, miasto sprawe zalatwilo polubownie z rodzina zabitego, szef polecial na zbity pysk do innego powiatu, a slawa molojecka poszla w swiat. Nowy szef policji na gwalt poszukiwal, czym by sie tu odznaczyc. Dlugo nie czekal, bo oto zdarzyla sie w powiecie potworna i niemal doskonala zbrodnia namietnosci. Tuz pod miastem wybudowano duzy i szykowny Mall - elegancja i bajer. Elita miala wreszcie miejsce, gdzie w czas lunchu na lody mozna wyskoczyc. I oto tuz-tuz, na parkingu, mial miejsce niebywaly mord. Strzalem w tyl glowy zostala zabita mloda kobieta, przy kierownicy wlasnego samochodu. Ani odcisku, ani przycisku do gazet mosieznego, nic tylko mozg i krew. I ani sladu bezwzglednego mordercy... Policja, z wlasciwa sobie rezolutnoscia, ruszyla na poszukiwania. I jako gdy posokowiec hanowerski rusza w knieje na farbie i niezdarnym truchtem z faflami ku ziemi mozoli sie niezawodnie na zimnym tropie, tako i owi weterani detektywistyczni dotarli po trzech dniach do mieszkania denatki. Na stole lezal pistolet, a pod stolem lezal wuj. Wdowiec byl w pracy. Wuj, choc stan jego wskazywal na spozycie, zostal poddany natychmiastowej interrogacji. W krzyzowym ogniu pytan detektywi wydobyli na swiatlo dzienne okrutna prawde. Wuj-zwyrodnialec odstrzelil odplatnie zone siostrzenca i wlasnie konczyl przepijac swe krwawe srebrniki, ktorych bylo w gotowce 250 dolarow na reke plus pomoc przy stawianiu stodoly. Dzieki sprawnosci policji stodoly nie postawiono. * * * Oderwac sie od unii Poludniowcom nie udalo, choc do dzis probuja. Przez to dobrodziejstwo maja takze i na Poludniu recesje, co jest takim pieknym konceptem-wytrychem jak sama demokracja, o ktorej tez tu slyszano. Potwornosci recesji mozna dostrzec nawet golym okiem, choc golizna jest przekleta z przyczyn biblijnych, ktorych nie ma w Biblii. Nie tak dawno miejscowy bank musial zamknac filie Na Rozdrozu, ktora sie dziwnym trafem znajdowala na rozdrozu. Budke wykupil kaznodzieja i zalozyl Kosciol Na Rozdrozu. Byl to zakup gleboko strategiczny, bowiem na rozdrozu rozlaza sie drogi a przez to i, czasami, ludzie. Poza tym budka posiada okienko, gdzie mozna deponowac gotowke - urzadzenie bardzo wygodne dla obrzedow chrzescijanskich, gdzie to, jak glosi plotka, Panu Bogu co boskie, a Panu Cesarzowi co cesarskie. Recesja spowodowala tez gwaltowny wzrost pomyslowosci w uslugach. Miejscowy dom pogrzebowy oglosil wszem i wobec, ze sie zautomatyzowal w sensie informatycznym. Obecnie mozna zadzwonic pod podany numer i dowiedziec sie z nagrania, kto wlasnie wykitowal i gdzie doczesna powloke, wypchana jak nalezy, obejrzec mozna a nawet trzeba. Inni wypychacze przeda cienko. W samym centrum mojego miasteczka upadla firma wypychaczy oraz glancowaczy kosci zwierzyny lesnej. Na jej miejscu mamy teraz Kosciol Pod Tytulem Droga Do Niebios o zabarwieniu, niewykluczone, chrzescijanskim. Na drugim koncu powiatu stan zamknal posterunek policji, gdzie wydawano prawa jazdy, ktorych wydano za duzo i nasycono rynek. W budynku posterunku uwil sobie gniazdko Kosciol Pana Boga Najwazniejszego, gdzie niedrogo wydaja prawa jazdy po lakach niebieskich. Wszystko odbywa sie pod szyldem Coca-Coli, bo to jest znacznie wiecej niz napoj i znacznie taniej niz szyld z samym tylko Panem Bogiem. * * * Lato bezduszna przedza oplata Poludnie i wpompowuje miliony kilowatow w klimatyzatory. Nie byles tam - to nie znasz Ameryki. Byles tam - to nie zrozumiales Ameryki. Jestes tam - to nie wyjedziesz. Adach Smiarowski ------------------------------ Przypisy redaktora: *Glos ludu glosem Boga [lac.] **jak bylo na poczatku, i teraz i zawsze i na wieki wiekow. [lac. kosc.] _______________________________________________________________________ Z Jackiem Merklem rozmawia Malgorzata Subotic MANEWRY POLITYCZNE ================== [Rzeczpospolita, 2-3 maja, 1992, przytoczyl Zbyszek Pasek] - Rok temu, odchodzac ze stanowiska ministra stanu do spraw bezpieczesntwa narodowego powiedzial pan, ze jest zmeczony, musi odpoczac i zajac sie tym, czym mezczyzna zajac sie powinien, czyli rodzina. Czy juz pan odpoczal? - Byla to niezreczna sytuacja. W ogole rozstanie z Lechem Walesa w niespelna 3 miesiace po zakonczonej sukcesem kampanii wyborczej i po tak dlugim okresie znajomosci bylo niezreczne. Prezydent uznal, ze moja "karta nie pasuje mu do ukladu". Wczesniej, od 1981 roku, bylem jego bliskim wspolpracownikiem i nie bylem w nic politycznie zaangazowany. W okresie rozpoczynajacej sie kampanii prezydenckiej Walesa ocenil, ze nadaje sie na szefa jego sztabu wyborczego. W kilka tygodni po przygotowaniu miekkiego ladowania w Warszawie nastapilo rozstanie. Taka byla wola Walesy. Mielismy rozne wizje panstwa i prezydentury. - Na czym polegaly te roznice? - Uwazalem, ze prawo daje prezydentowi w Polsce silna pozycje. Walesa ocenial je jako slabe, iluzoryczne. Bylem przekonany, ze prezydent powinien skoncentrowac sie na kilku wybranych zagadnieniach: na przyklad armii i systemie bezpieczenstwa oraz administracji panstwowej i podziale terytorialnym kraju. Prezydent, i wlasciwie tylko prezydent, mial szanse dokonac tych zmian. To wlasnie, a nie wiklanie sie w biezace rozgrywki, dalyby mu uznanie spoleczne i oczywiscie druga kadencje. Tak sie jednak nie stalo. To, co robi w tej chwili, jest malo przydatne dla kraju i niekorzystane dla niego samego. Przykladem jest chocby ponowne wysuniecie kandydatury Hanny Gronkiewicz-Waltz na prezesa NBP. - A co moglo sklonic prezydenta do ponownego wysuniecia Hanny Gronkiewicz-Waltz na prezesa NBP? - Dzieki temu zabiegowi sprawdzil zachowanie Sejmu. Zobaczyl, ze ma nad nim olbrzymia wladze. Okazalo sie, ze manewr jest skuteczny i mozna go powielac, np. przedstawiajac przez 3 miesiace tego samego kandydata na premiera. Sadze tez, ze Lech Walesa uwaza pania Gronkiewicz-Waltz za odpowiednia osobe na tym stanowisku. Moim zdaniem - sa lepsi kandydaci. - Na przyklad pan? - Nie. Spekulacje prasowe o moim ewentualnym kandydowaniu byly calkowicie nieprawdziwe. Jestem prezesem Zarzadu "Solidarnosc" Chase Bank S.A. i moze stad wziely sie takie skojarzenia. - A dlaczego taki przeskok: z Belwederu na prezesa banku? - To byl moj wybor i decyzja tych, ktorzy wynajeli mnie do pracy. Bylem kojarzony jako rzecznik orientacji pozytywistycznej. Merkel to reforma gospodarcza, to samorzad pracowniczy, poprowadzenie strajku w sierpniu 1988 roku, wspoltworzenie Funduszu i Fundacji Gospodarczej "Solidarnsci", zorganizowanie II Zjazdu "S". Proponujac stanowisko prezesa rada nadzorcza zapewne docenila moje zdolnosci organizacyjne. Z mojego punktu widzenia zdecydowaly takze wzgledy, nazwijmy je - rodzinne. - Co to oznacza? - W kazdym kraju politycy sa ludzmi, ktorzy decyduja o sprawach najwazniejszych dla kraju. A w Polsce raczej nie jest mozliwe pokonanie pewnej schizofrenii: nie jest spolecznie akceptowane, by politycy byli ludzmi dobrze zarabiajacymi, a moze nawet lepiej sytuowanymi. Dlatego tez dla wielu osob nie jest atrakcyjne przyjezdzanie do Warszawy, koczowanie w sluzbowym mieszkaniu i podejmowanie istotnych decyzji, narazanie sie na krytyke. Znacznie lepiej dzialac w sektorze prywatnym, tworzyc rzeczy rownie ambitne. - Ale na czym wlasciwie polega ta schizofrenia i skad wziac pieniadze? - Z budzetu panstwa, to oczywiste. Jest 460 poslow i 7 milionow emerytow. Na razie skutek jest taki, ze wielu ludzi w Polsce nie jest zainteresowanych karierami politycznymi i panstwowymi. Najlepsi ida w inne miejsce, np. do biznesu. Moj przypadek potwierdza te regule. - Czy uwaza pan, ze banki, czyli domena pana obecnego dzialania, sa lub beda w najblizszym czasie rzeczywistym osrodkiem wladzy w Polsce? - Nie, choc uwazam, ze byc moze szansa dla Polski byloby skoncentrowanie sie na rozwoju uslug bankowych a nie np. przemysle ciezkim badz rolnictwie. W propagandzie populistycznej najwieksi wrogowie to bank i pieniadz. Moze dlatego, ze sa to pojecia owiane tajemnica: do bankow pieniadze wchodza i wychodza z nich, weszlo mniej a wyszlo wiecej. Jak to wlasciwie jest, jakis diabel w tym tkwi? A mowiac powaznie, duze pieniadze o wiele latwiej zarobic jest gdzie indziej, chocby w handlu. Banki sa tylko narzedziem, istota jest wlasnosc. - Zgadza sie pan jednak z teza, ze nowi politycy zostana wylonieni przez klase, ktora w tej chwili zdobywa pieniadze? - Ludzie, ktorzy maja umiejetnosc pomnazania pieniedzy, a tacy sa w kazdym narodzie, traktuja pieniadze jako narzedzie realizacji swoich roznych zamierzen. Ci ludzie, bez wzgledu na to, czy nam sie podoba, czy nie, zechca miec wplyw na wladze polityczna. Dlatego, ze odczuja oczywista zaleznosc miedzy decyzjami politycznymi panstwa a mozliwosciami (czy tez niemozliwosciami) funkcjonowania gospodarki, ktorej sa - jako wlasciciele - istotna czescia. To nie jest nic nowego. Tak dzieje sie wszedzie i u nas tez tak bedzie. - A kto ma w Polsce pieniadze? Moze, tak jak glosi obiegowa opinia, ludzie zwiazani wczesniej z PZPR? - Nie podejmowalbym sie twierdzic, ze to przewaznie postkomunisci maja pieniadze. Prawdziwe jest natomiast nastepujace twierdzenie: ci, ktorzy byli w aparacie panstwowym i partyjnym, mieli dostep do informacji oraz praktyke gospodarcza. Wykorzystali to do pomnazania swoich majatkow. Prawda jest rowniez to, ze w Polsce mozna dojsc do pieniedzy zupelnie innymi drogami. Najprostszy przypadek to cinkciarze. - Czy oznacza to, ze ci, ktorzy robia teraz interesy, do polityki podejda w taki sam sposob, jak podchodza do interesow? - Tak: beda szukali odpowiedzi na pytanie, jak skutecznie wydac jedna zlotowke, by osiagnac swoj cel. To oni zdecyduja, czy utworzyc wlasna partie, czy wykorzystac ktoras z juz istniejacych. - Kiedy to moze nastapic - za rok, piec czy dziesiec lat? - Bardzo szybko. Wbrew powszechnemu mniemaniu te zmiany nastepuja w znacznie wiekszym tempie, niz nam sie wydaje. Przeciez prawie nie pamietamy juz czasow, gdy dostawalo sie kartki na wolowine z koscia, gdy dzialala cenzura. W przecietnej ocenie rzeczywistosci tamte czasy sa bardzo odlegle, a rzeczy zdobyte - traktowane jako oczywiste. - Czy to bedzie oznaczalo koniec tych, ktorzy zajmuja sie polityka? - Nie wiem, ale na tle politycznej tandety, jaka prezentujemy my, politycy, i wobec gotowosci spoleczenstwa do akceptacji populistycznej propagandy, szybko moze zdobyc uznanie polityk "znikad". Nowa twarz, osoba, ktora dokona czegos podobnego jak Tyminski, tylko w sposob o wiele bardziej skuteczny. - Czyli powtorka syndromu Tyminskiego? - Blizsze prawdy byloby chyba okreslenie "Syndrom Hitlera". Mamy w kraju wszystkie dane ku temu, by taki syndrom powstal. Ten, kto zdobedzie wladze szafujac latwymi do akceptacji mitami ekonomicznymi, po osiagnieciu swojego celu postawi wszystko z powrotem "na nogach". Tak wlasnie zrobil Hitler i kosztowalo to Niemcow dwadziescia milionow trupow. - Grozi wiec nam mechanizm przedstawiony w slynnym filmie Bergmana "Jajo weza"? - Tak. Mowimy wlasnie o "Jaju weza". Nie mozna bowiem zbudowac dla narodu stabilnej przyszlosci wykorzystujac do tego oszustwo. Ja w to nie wierze. Zjednywanie sobie ludzi gloszeniem, ze jest skuteczne dzialanie wbrew ekonomicznym oczywistosciom, to wlasnie jest oszustwo. - Czy to jedyny scenariusz? - Mowimy o pewnym niebezpieczesntwie, o schemacie, ktory moze, ale wcale nie musi powstac. Polscy politycy sa malo skuteczni. Pokazaly to chocby wybory parlamentarne. Najwieksza partia otrzymala poparcie 5 procent uprawnionych do glosowania. Stad tez po wyborach trudnosci z powolaniem rzadu - w takiej sytuacji jako kandydat na premiera nie wchodzi w gre zaden z liderow partii politycznych. - Podczas prob tworzenia rzadu czesc obserwatorow wymieniala pana jako jednego z kandydatow na premiera. - Jesli tak bylo, jest to potwierdzenie mojego pogladu. Przy tak rozdrobnionym parlamencie jak nasz trzeba szukac kogos, kto ma cechy dobrego menedzera, osoby niekontrowersyjnej - w miare latwej do zaakaceptowania przez inne partie. Inaczej mowiac: sprobujmy zbudowac porozumienie pomijajac ambicje partyjnych liderow i formujmy rzad. Sadze, ze Jan Olszewski, jako czlowiek majacy autorytet w roznych srodowiskach i latwy do zaakceptowania przez innych, spelnial te wymagania. Zapewne wlasnie na tym polegal pomysl Jaroslawa Kaczynskiego. - I ten pomysl sie sprawdzil? - To tak jak w spolce akcyjnej - jesli sie ma kilka czy kilkanascie procent akcji, to nie wolno podskakiwac. Co innego gdyby sie mialo 51 procent. - Czyli albo Olszewski, albo zaden? - Nie. Z tym twierdzeniem sie nie zgadzam. Olszewski byl pomyslem logicznym i sprawdzajacym sie o tyle, o ile ten rzad funkcjonowal. Przynajmniej od ubieglego piatku ten pomysl jest juz przeszloscia. Minione cztery miesiace pokazaly, ze Olszewski nie spelnil oczekiwan koalicjantow. Swiadczy o tym chocby powierzenie misji prowadzenia rozmow z Olszewskim marszalkowi Chrzanowskiemu. Trzeba bedzie zapewne poszukac innych rozwiazan. Prawdopodobnie tez opartych na koncepcji, by nie byl to lider zadnej z partii. Jesli sie wezmie pierwszych czterech politykow z bardziej znaczacych partii w parlamencie, to mamy wlasnie ten krag osob. Uwazam jednak, ze nie powinien to byc lider, osoba numer jeden ktoregos z tych ugrupowan. - Gdy uplywaly kolejne tygodnie po wyborach, a rzadu ciagle nie bylo, spytalam jednego z politykow PC, zgodnie z kuluarowymi pogloskami - czy premierem nie moglby zostac Jacek Merkel. Uslyszalam: "Czlowiek z taka przeszloscia"? - Nie mam sobie nic do zarzucenia. Niczego sie w swoim zyciorysie nie wstydze. Po odejscie z Belwederu dokonalem wyboru, ktory mnie drogo kosztuje, bo polityka mnie pasjonuje. - Dlaczego wybral pan interesy? - Przynajmniej z dwoch powodow. Najbanalniejszy: nie chce juz dluzej mieszkac w 50 metrach kwadratowych, Chce, by moja rodzina miala przyzwoite warunki materialne. Tak powinien robic prawdziwy mezczyzna. - To wlasnie powinien robic prawdziwy mezczyzna? - Jesli mezczyzna zaniedbuje rodzine, to jest w tym cos podejrzanego. Po drugie: bez realnej wiedzy o gospodarce nie mozna, moim zdaniem, skutecznie dzialac w polskiej polityce. A ja w przyszlosci - chce. _______________________________________________________________________ Z kpt. ANDRZEJEM PIOTROWSKIM, szefem Polskiego Centrum Zeglarskiego w Chicago, Illinois, pod nazwa "MESA KAPITANA PIOTROWSKIEGO", tuz przed wyjazdem na przeszlo polroczna ture rejsow jachtem "Solidarity", rozmawia Mirek Bielewicz. ZEGLARSTWO INDYWIDUALNE ======================= [Tekst pochodzi z "Glosu Polonii" nr 13, 1992] - My pochodzimy ze srodka kontynentu i moze by ludzie, ktorzy tam mieszkaja, byli zainteresowani szerszymi wodami, niz mamy tam dookola. Bo, co prawda, jak moze pokazywalem panu na mapie, sa tam dwa duze jeziora i... - Jedno Winnipeg, tak? - Jedno Winnipeg, a drugie Manitoba, po ktorych ludzie jezdza - na jachtach, malo ich tam widzialem. Sa to raczej lodzie motorowe i wypoczynkowe. - To z powodu, ze brak wiatru, czy tradycja taka? - Ja nie wiem dlaczego, moze z powodu wygody, np. cale bary tam maja i inne przyjemnosci. Slyszalem wlasnie, ze zamierza pan wziasc udzial w jakiejs wiekszej imprezie ogolnoswiatowej, czy jak to sie nazywa. - Ja w ogole lece do Europy, bo mam tam jacht, ktory zostal tam po ubieglorocznej "World Polonia Sailing Jamboree". To byla taka impreza, w ramach ktorej zorganizowalismy na 14 lipca w Gdyni zlot jachtow polonijnych. Zlot sie skonczyl i moj jacht tez, ze tak powiem. Nie tyle moze sie skonczyl, co zostal w Niemczech. Ja lece moj jacht uruchomic. - Byl to zlot jachtow polonijnych ze wszystkich krajow swiata? - Z Kanady byly dwa jachty, ze Stanow Zjednoczonych, z Europy. Wszystkich jachtow bylo 26, wszystkie jachty byly polonijne, z krajow gdzie mieszka Polonia. Niestety nie udalo nam sie miec zadnego jachtu z Australii, czy, powiedzmy, z Poludniowej Afryki, ale 26 jachtow to juz bylo niezle. - Czy cel, czy okolicznosc byla jakas patriotyczna, czy rocznicowa. - Zbozny cel, ktory przyswiecal calej imprezie, byl taki, zeby sie wreszcie spotkac w wolnej Polsce, bo przeciez wielu ludzi wyjechalo i nigdy juz nie byli w Polsce. Na pokladach jachtow byli ludzie, ktorzy opuscili Polske 40, 50 lat temu, i od tamtej pory nie byli w kraju. Tak ze celem tego spotkania w Gdyni, mysmy to nazwali "World Polonia Sailing Jamboree", bylo wrocic tak, jak mysmy Polske opuszczali, no bo czesc z tych ludzi wyjechala na pokladach statkow, okretow, czy jachtow. No i ta impreza, jak mowie, odbyla sie 14 lipca w basenie generala Mariusza Zaruskiego w Gdyni. Stamtad cala flotylla poplynela poprzez Gdansk, Kolobrzeg, Swinoujscie, Trzebiez, do Szczecina, gdzie nastapilo zakonczenie calej imprezy. Flotylla sie rozplynela, moze uzylbym takie- go okreslenia, rozplynela sie po krajach zamieszkania. Poniewaz my mielismy najdalej, i te dwa jachty polonijne z Kanady i te dwa jachty z USA, no to ja swoj zostawilem w Niemczech, z mysla, ze wroce do niego w tym roku i poplyne dalej. Czesc jachtow poplynela na poludnie Europy, tak jak jacht "Free Poland", ktory potem przekroczyl Atlantyk i przyplynal do Stanow Zjednoczonych na Floryde w tym roku w lutym. "Polonus" z Kanady jest do tej pory jeszcze w Polsce. Tam wyciagniety na nabrzeze czeka, az wlasciciel do niego przyjedzie. No a jacht "Maria", to jest jacht Ludomira Maczki, obywatela kanadyjskiego obecnie, tez jest w Polsce. Tak wiec zostal tylko moj jacht, ktory bedzie plynal z powrotem. Ale w kuluarach spotkan w zeszlym roku w Polsce i organizatorzy i uczestnicy tego zlotu prowadzili takie rozmowy, zeby sie spotkac raz jeszcze, ze to w ogole fajna sprawa, no i tak dalej. I na tej zasadzie narodzila sie impreza "Kolumb 1992". Pomysl takiej imprezy istnial juz wczesniej, tylko narodzila sie idea, zeby zrobic polskie obchody wyprawy Kolumba. Zaplanowanych jest kilka takich rejsow z Europy do Stanow Zjednoczonych, majacych na celu uczczenie 500-lecia odkrycia Ameryki i mysmy od poczatku mysleli przylaczyc sie do ktorejs z nich. No ale poniewaz nam to wyszlo w Polsce, to doszlismy do wniosku, ze fajnie bedzie, jesli nasza zwarta grupa polsko-polonijna uczcimy 500-lecie odkrycia Ameryki przez Kolumba. Ta impreza rusza dokladnie juz wlasciwie jesienia. To juz jest teraz, ze tak powiem, w akcji. Zgloszonych jest ponad 20 jachtow i z Polski i z krajow, gdzie sa Polacy - ja bede reprezentowal Stany Zjednoczone swoim jachtem. Jachty musza doplynac na Wyspy Kanaryjskie, gdzie jest taki punkt zborny calej flotylli. Koordynatorem wszystkiego jest kapitan Jerzy Knabe, mieszkajacy w Londynie, jego prawa reka na Polske jest kapitan Tomasz Gluszko, ktory organizuje wszystkie jachty znajdujace sie w Polsce, no a ja jestem tu w Stanach i nie tyle moze organizuje, ale po prostu pomagam calej imprezie. Mamy troszke klopotow do przezwyciezenia, aby to sie udalo. Jednoczesnie jestem jedynym amerykanskim uczestnikiem w tej imprezie. Kolumb w wyprawie przez Atlantyk w 1492 roku wyplynal z portu Palos w poludniowej Hiszpanii. Teraz ten port nazywa sie inaczej. Bylo to 3 sierpnia 1492 roku. Poplynal na Wyspy Kanaryjskie, tam czekal dosc dlugo, az 6 wrzesnia rozpoczal przekraczanie oceanu w poszukiwaniu Nowej Ziemi. Oczywiscie Kolumb nie wiedzial wtedy jeszcze, ze istnieje tzw. okres huraganow i on plynal w okresie najwiekszego natezenia tych huraganow i dziwnym zrzadzeniem boskim nic mu sie nie przytrafilo, chyba ze go szlag trafil z pare razy na pokladzie, jak widzial swoja zaloge. No i my z kolei wiedzac juz o tym okresie huraganow, zakladamy, ze nie bedziemy plyneli w tym czasie, bo to jest za duze ryzyko i cala flotylla ma, jak mowie, spotkac sie na Wyspach Kanaryjskich, skad ma wy- plynac w polowie listopada, juz po okresie huraganow, w kierunku wyspy San Salvador. Tu jest taka ciekawostka, ze nazwa San Salvador jest przypisana dwom roznym wyspom. Jesli chodzi o pierwsza, ktora niby odkryl Kolumb, na ktorej stoi monument, i ktora dzisiaj sie nazywa San Salvador, to sie okazuje w swietle badan przeprowadzonych przez grupe badaczy sponsorowanych przez "National Geographic" - ze jest to wyspa w archipelagu Wysp Bahamskich i na niej wlasnie Kolumb wyladowal. Okazuje sie jednak, ze jest jeszcze inna wyspa, noszaca taka sama nazwe, ktora odkryl Kolumb. I tak sie sklada, ze flotylla angielska ladowac bedzie na tej pierwszej wyspie San Salvador, a nasza flotylla polska - my jestesmy tylko galezia tej imprezy - ladowac bedzie na wyspie swiezo odkrytej dla nas przez naukowcow. Po pobycie na tych dwoch wyspach San Salvador nastapi przyplyniecie do Stanow Zjednoczonych. Ile koncowo jachtow wezmie w tym udzial, to trudno jest mi rzeknac. Ja mysle, ze bedzie ponad dwadziescia, moze okolo trzydziestu. - W tym okresie bedzie zima? - Tak, ale my schodzimy bardzo nisko, w okolice rownika wrecz, i to jest najlepsze na przejscie w pasatach, slonce swieci, pieknie. - Pan teraz wyjezdza i wroci pan dopiero w listopadzie? - Ja wyjezdzam, bo moj plan jest troszke szerszy. Dolaczam sie do imprezy "Kolumb 1992" w koncowym stadium moich planow. Natomiast 1 czerwca wylatuje do Niemiec, woduje jacht, poplyne do Polski, w Polsce chce zrobic dwa rejsy po Morzu Baltyckim z odwiedzeniem wyspy Bornholm. Tam chce wziasc troche zalogi z tych polskich zeglarzy na poklad i przy koncu czerwca zamierzam plynac juz na poludnie Europy do Kadyksu, gdzie rowniez zabieram zaloge czesciowo z Polski, czesciowo stad. Taka trasa jest dosc atrakcyjna, bo plyniemy przez Morze Polnocne, przez Kanal Angielski, wchodzimy w Zatoke Biskajska i taka bedzie czesc tej wyprawy zwana "szlakiem Trzech Muszkieterow", kiedy to zawiniemy do wszystkich tych miejscowosci, gdzie trzej muszkieterowie walczyli zaciekle w obronie Francji. Potem oplywamy sobie Hiszpanie, Portugalie i przychodzimy z powrotem do Hiszpanii do Kadyksu, to jest na wejsciu do Ciesniny Gibraltarskiej. Tam nastepuje zmiana zalogi, wchodzi nastepna zaloga czesciowo z USA, i czesciwo zdaje sie ze tam bedzie kilku ludzi z Polski, i udajemy sie na taka trzymiesieczna peregrynacje po Morzu Srodziemnym. Zamierzamy poplynac wlasnie na Majorke, na Sardynie, Sycylie, wyspy Greckie, z Wysp Greckich na Cypr, z Cypru do Izraela. W Izraelu zamierzamy byc w Tel-Avivie szesc dni. Nigdy tam nie bylem, interesuje mnie i Jerozolima i Nazaret i te wszystkie tereny nazywane Ziemia Swieta. Stamtad na wyspe Krete i z powrotem poprzez Malte, Sardynie, do Kadyksu. I w Kadyksie nastepuje kolejna zmiana zalogi i juz poprzez Madere, Wyspy Kanaryjskie dolaczamy do tej imprezy "Kolumb 1992". Dlatego tak to dlugo trwa: siedem miesiecy. No ale czas leci, trzeba cos robic, no i najlepiej zwiedzac. Wreszcie okazuje sie, ze milionow nie zrobie, to chociaz niech zobacze milion ludzi. No i tak to w ogolnym zarysie wyglada. - Czy pan to wszystko organizuje indywidualnie, czy tez w ramach jakichs tutejszych klubow zeglarskich. - Znaczy ja to organizuje w ramach tutejszej "MESY". "Mesa" to jest Polish Sailing Center, w uproszczeniu nazywany "Mesa Kapitana Piotrowskiego" i to jest organizowane w ramach tego przedsiewziecia zeglarskiego w Chicago. To nie jest zadna sprawa dochodowa, na tym sie nie zrobi absolutnie milionow, nawet tysiecy. - A propagandowo...? - Wlasnie o to mi chodzi, zeby pokazac Polakom tu zamieszkalym, bo tamtym nie musimy tego tak pokazywac, bo tamci mniej wiecej wiedza, ze to mozna zrobic w ramach tych budzetow, ktore sie tutaj ma. Skromne pieniadze mozna tutaj zalatwic, a sa to rzeczy warte przezycia i jeszcze dodatkowo jest okazja do zaprezentowania i polonijnego jachtu i polonijnych zeglarzy. - Tak ze jest to prezentacja sposobu spedzenia czasu niz osiagania jakichs tam... - No ja nie wykluczam, ze w przyszlosci stanie sie to biznesem na tyle dochodowym, ze pozwoli to finansowac jakies rozne przedsiewziecia zeglarskie. No i chcialbym, zeby tak bylo. - W kazdym razie, jak ktos bylby tym zainteresowany, to moglby sie z panem kontaktowac. - O tak, tak, tak, wystarczy tylko zadzwonic do mnie do biura, a juz tutaj z biura skontaktuja sie ze mna w Europie i wszystkich witamy, ze tak powiem, z otwartymi rekoma. Dalsza wizja tego wszystkiego, jest to, ze to bedzie promowalo niektore takie imprezy zeglarskie. Tyle rzeczy sie dzieje na swiecie, w ktorych w ogole nie jestesmy obecni, a powinnismy. Powiem na przyklad, ze na Florydzie, w Tampie, grasuje jacht rosyjski, ktory sie nazywa "Autostar 2000". Biora oni udzial w roznych regatach i tak dalej, zbieraja forse, robia propagande dobra, a nie ma zadnego polskiego jachtu. Czyli Rosjanie, ktorzy byli daleko za nami, powolutku nas wyprzedzaja. - A te polskie jachty szkoleniowe, jak "Dar Mlodziezy", czy "Dar Pomorza", czy "Dar Kolobrzegu", czy one przewaznie stoja, czy sa wykorzystywane w jakis sposob? - "Dar Mlodziezy" jest zaglowcem szkolnym Wyzszej Szkoly Morskiej, tak ze on musi plywac, bo taka jest jego rola. To jest jego normalna "praca". - "Dar Pomorza" to historyczny juz statek. - "Dar Pomorza" stoi jako statek muzeum w Gdyni. Natomiast "Dar Kolobrzegu", ktory jest statkiem praktycznie nowym, zaglowym, bo to jest fregata, on aktualnie z tymi wiekszymi pozostalymi bierze udzial w obchodach "Columbusa" w innej imprezie. Oni juz wystartowali i sa praktycznie w drodze. Tam jest "Dar Mlodziezy, jest "Zawisza Czarny", chyba "Fryderyk Chopin" i jest... - To sa wszystko klubowe jachty? - To sa wszystklo jachty jakichs organizacji. - A indywidualne jachty? - A indywidualne, to ida na takie tansze imprezy, takie jak nasza. Natomiast typowo klubowe jachty, to ekipa na wyginieciu, to takie ostatnie bizony juz tam hasaja. No i to bedzie szlo w kierunku prywatnego zeglarstwa, bo nie ma innej rady, bo nikt tego nie bedzie finansowal. Ja nie widze ludzi, ktorzy by chcieli finansowac kilku innych, ktorzy by chcieli plywac, a tamci beda robili na kopalni na przyklad. Tak ze przypuszczam, ze powoli kluby padna, i te jachty zostana przejete albo przez grupy osob, ktore beda je finansowaly z wlasnych kieszeni, czyli de facto odkupia od klubu, albo pojda na zlom, albo beda sprzedane za granice, tak jak do tej pory sie robi. Kilka jachtow zostalo sprzedanych za granice, bo kluby same sobie nie daja rady. Miedzy innymi tez w podtekscie takich wypraw, ktore my tu bedziemy organizowali, jest pokazanie Polakom w kraju, ze jest to mozliwe do zrobienia. Przeciez my wlasnie pokazujemy kazdemu, ze my to robimy za wlasne pieniadze, zeby nie byli zdziwieni, ze za to trzeba placic. Owszem, oni moze mniej zarabiaja, no ale to juz sa takie realia, ze troche potrwa ta przebudowa tego balaganu. 40 lat balaganu trudno jest uporzadkowac w dwa dni. W kazdym razie nie do unikniecia jest rzecza, ze beda musieli placic z wlasnej kieszeni, jak my to robimy. I to ma tez takie zadanie, zeby pokazac im, ze nam sie tak strasznie tez nie przelewa. Nikt z nas nie jezdzi tu mercedesem ani rolls-roycem, ale starym mustangiem. Po prostu pieniadze przekazuje sie na cele, powiedzialbym, moze godniejsze jak cztery kolka. Moze jedno przy sterze. - Chce wiec zyczyc panu, jak to sie mowi? - Stopy wody pod kilem i silnych wiatrow z rufy, to jest takie bardzo ladne i obrazowe zyczenie. - No wiec stopy wody pod kilem i silnych wiatrow z rufy. Dziekuje bardzo za rozmowe, przysle gazete z wywiadem tutaj do Chicago. Oto adres kapitana Andrzeja Piotrowskiego: MESA KAPITANA PIOTROWSKIEGO POLISH SAILING CENTER 4715 WEST BELMONT AVE. CHICAGO, ILLINOIS 60641, U.S.A. TEL. (312) 286-8687 FAX (312) 286-8577 _______________________________________________________________________ POLEMIKA NA TEMAT ESEJU J. PARANDOWSKIEGO "POLSKA LEZY NAD MORZEM SRODZIEMNYM" --------------------------------- Mirek Bielewicz MYDLENIE OCZU ============= Jurek Karczmarczuk w przedostatnim numerze "Spojrzen" (30) wyrazil pewne zastrzezenia w stosunku do przytoczonego przez Zbyszka Paska eseju Jana Parandowskiego "Polska lezy nad Morzem Srodziemnym". Byla to dopiero pierwsza czesc tego tekstu. Zamiesciwszy reszte eseju w numerze ostatnim (31), nie powstrzymam sie od wygloszenia wlasnych komentarzy, gdyz - chociaz odczuwam z Parandowskim pokrewienstwo ze wzgledu na upodobanie do starozytnosci - zupelnie mi nie odpowiada ten rodzaj wypowiadania sie, w ktorym piekne slowka tak omotuja prawdziwe znaczenie rzeczy, ze zadna nic Ariadny nie wyprowadzi nas z tej uludnej, powiedzialbym romantycznej i efekciarskiej krainy prozy na prosta droge racjonalnej i klasycznej analizy czy to dziejow, czy idei. Esej ten ma wszelkie cechy charakterystyczne dla warsztatu pisarskiego tego autora. Juz same tytuly niektorych jego utworow, jak np. "Antinous w aksamitnym berecie" - biografia Oskara Wilde'a, "Alchemia slowa" - ksiazka o nawyczkach najrozmaitszych pisarzy, "Niebo w plomieniach" - powiesc o kryzysie wiary, czy wlasnie ten nasz esej, wygladaja jak ladne obrazy namalowane w naszej wyobrazni uroczymi slowkami. Gdy sie jednak nad nimi blizej zastanowic, to z naszej wspolczesnej - nie przedwojennej - perspektywy dostrzegamy, jak sprzeczne sa one z trescia i wymowa calosci. "Antinous w aksamitnym berecie" jest zbytnio upiekszonym okresleniem czlowieka, ktory prowadzil burzliwy i dramatyczny styl zycia. Zwrot "Alchemia slowa" sugeruje ujawnienie tajemnicy procesow tworczych u wielu pisarzy, a w faktograficznym opisie poprzestaje na przytoczeniu najrozmaitszych indywidualnych przyzwyczajen poszczegolnych tworcow, lub na opisaniu innych jeszcze okolicznosci zewnetrznych dla procesu tworczego. Nie znajdziemy w tej ksiazce dociekan psychologicznych (chyba ze w szczatkowym zakresie) ani tez analizy stosunku autorow do tego, co moglo ksztaltowac ich swiadomosc intelektualnie. "Niebo w plomieniach" przenosi realny konflikt sumienia w jakies nieprawdziwie niebianskie rejony. Tak samo na widok stwierdzenia "Polska lezy nad Morzem Srodziemnym" mozemy zawolac: gdzie Rzym, gdzie Krym. No ale w ostatnim wypadku wiadomo, ze autorowi chodzi nie o geografie fizyczna tylko o kulturowa tradycje srodziemnomorska w dziejach Polski i w jej dziedzictwie kulturalnym, z tym ze Parandowski rozumie te tradycje jako dziedzictwo europejskie, co z kolei moze byc pojete dosc pragmatycznie i w sposob upolityczniony jako lacznosc z wszystkim co zachodnioeuropejskie, ktora akurat w tym momencie mamy z powrotem nawiazac i ktory to podtekst spowodowal wyciagniecie tego tekstu akurat wlasnie teraz. Niby esej jest o pieknie zwiazkow Polski z zachodnia Europa, a tu okazuje sie, ze chodzi o polityczna propagande. Moglbym w tym miejscu zakonczyc zastanawianie sie nad charakterem eseju Parandowskiego, gdyz ujawnilismy tu sprzecznosc pomiedzy zabiegami upiekszania a trywialnoscia obiektow podlegajacych tym zabiegom. Jesli na tym ma polegac tak zwane piekne pisarstwo, wyszukany styl i kultura literacka, to sa to anachroniczne juz dla nas ucielesnienia tych pojec. Okazuje sie jednak, ze w tego rodzaju dzialalnosci pisarskiej stosowane sa jeszcze inne niezbyt rzetelne chwyty, na ktore zwrocil uwage w swym liscie Tomek Sendyka, kiedy wytknal autorowi po prostu mijanie sie z prawda w dziedzinie faktow historycznych. Chcialbym w tym miejscu zwrocic uwage na jeszcze jeden rodzaj naduzycia faktograficzno-interpetacyjnego, jakie zastosowal Parandowski. Stwierdza on np.: "O uniwersalnosci literatury decyduje stanowisko, jakie dany narod zajmuje na swiecie. Jesli zdobywa przewage, wszyscy sa sklonni rozpoznac w jego rysach indywidualnych rzeczy ogolnego znaczenia, a naprawde przyswaja sobie jego odrebnosc, ktora ich zaciekawia lub niepokoi". Otoz co slowo to nieporozumienie: o uniwersalnosci literatury decyduje obecnosc w niej mitu przetwarzajacego powszechne wlasciwosci natury czlowieczej w zindywidualizowane obrazy, opisy, sceny itd. Mozna tez np. mowic o ideach obecnych w dziele literackim, ktore z natury rzeczy rowniez sa uniwersalne. Natomiast szowinistyczne, prawie faszyzujace w swej wymowie odwracanie porzadku rzeczy jest takim pleceniem sobie a - tak ulubionym przez Parandowskiego - Muzom. W kazdym akapicie eseju mamy tyle upoetycznionych zafalszowan, tyle napuszonych przeinaczen stanu faktycznego, tyle samouludnych przerysowan majacych na celu zasugerowanie Polakom, ze osiagneli status niemal narodu kulturalnie wybranego, ze przydaloby sie wszystkie je otrzasnac z tych gruszek zgnilek. Az dziw bierze, ze taki znawca antyku, taki arbiter litterarum elegantiarum, taki wieloletni prezes polskiego PEN Clubu, takim sie okazuje nierzetelnym tworca, myslicielem i dzialaczem. Zeby na koniec uzmyslowic czytelnikom, jak bardzo slowa Parandowskiego mijaja sie z opisywana rzeczywistoscia, przytocze tu fragment jego tekstu, ktory przepisalem zmieniajac okreslenia i tresc na odwrotne niz to bylo u Parandowskiego: Wszystko co stanowi o wtornosci naszej kultury jest rozwinieciem jakiejs znamiennej cechy europejskiej, ktora dzieki szczegolnym warunkom ledwo przyjmowala sie u nas, odwrotnie niz gdzie indziej. Jestesmy tak mali, ze sadzimy, ze jestesmy wyjatkiem, i co za tym idzie nie czujemy na tyle swojej malosci, ze wcale nie miescimy sie w ogolnej regule. Kazda nasza wtornosc ma swoja metryke w archiwach tradycji zachodniej, dla kazdego z naszych rysow szukamy powinowactwa tylko w Europie. Gdy patrze na literature europejska, widze, ze zadna z wielkich postaci nie moglaby zyc u nas, czujac sie jak na wygnaniu. Rabelais znalazlby w naszym XVI w. wspanialych kompanow, ale tylko do misy i kielicha, natomiast swojego buntu przeciw zacofaniu nie moglby prowadzic z cala swoboda, niepewny, czy nie straci probostwa; Szekspir, gdyby mu sie udalo dotrzec do Polski posrod manowcow swoje fantastycznej geografii, nie spotkalby Falstaffow w kontuszach, tylko jakies skromne nasladownictwa w najlepszym wypadku; Don Kichot zas natychmiast rozstalby sie naszym krajem, w ktorym nie uswiadczysz zadnego wiatraka. Moze tak przerobiony tekst wyglada na przesadnie negatywny i pasjonacki. Sens jego jednak jest bardziej prawdopodobny od przeslodzonej wersji oryginalnej, ktora czytelnicy znajduja pod koniec eseju. Pamietam, ze kiedys zrobil na mnie wrazenie czegos doskonalego wybor z "Iliady" Homera, w ktorym przytoczone greckie fragmenty byly przetlumaczone przez Parandowskiego na j. polski. Moze wiec ten autor powinien byl na dzialalnosci translatorskiej poprzestac, a nie imac sie pisania esejow na tematy kulturowo-historyczne. Mirek Bielewicz ------------------------------ Jurek Krzystek Z ARMATY DO WROBLA? =================== Mysle, ze moi Koledzy Tomek Sendyka ("Spojrzenia" nr. 31) i Mirek Bielewicz (aktualny numer) wydaja sie strzelac z armaty do wrobla. Wystarczy spojrzec na date pierwszego opublikowania eseju Parandowskiego: 1939. Nie trzeba przypominac co to byl za rok i jak potrzebna wowczas byla literatura 'krzepiaca serca'. Tekst Parandowskiego zalicza sie do tej wlasnie kategorii. Czy Sienkiewicz dostal Nobla za historyczna wiernosc "Quo Vadis"? Czy z "Trylogii" nalezy sie uczyc historii? Pytania retoryczne. Sam moglbym sie przyczepic do wielu historycznych szczegolow u Parandowskiego, tylko po co? Grunt, ze pisal bardzo piekna polszczyzna i przyjemnie sie to czyta. Dlatego wlasnie (po dyskusji wewnatrzredakcyjnej) tekst ten zamiescilismy. Ale nie opre sie pokusie przydybania Parandowskiego na jednej prawdopodobnej mistyfikacji. Chodzi o cesarza rzymskiego Maksymiliana. Nie mam pod reka niestety "Pocztu cesarzy rzymskich" Aleksandra Krawczuka, zas w mojej bilbiotece nie znalazlem podobnego charakterem zrodla. Wszelako siegajac pamiecia do Poznego Cesarstwa nijak nie moge zidentyfikowac tego cesarza, ktory rzekomo pochodzil z Tatr. W III w. n.e. byl niejaki Maksymin, ale pochodzil z Tracji, stad przydomek 'Trak'. W IV w. byli sobie Maksymian (wspolrzadca Dioklecjana) i jego syn Maksencjusz, niechlubnie polegly w walce z Konstantynem Wielkim pod Rzymem. Konstantyn z kolei dobral sobie do wspolrzadzenia nastepnego Maksymina o przydomku Daja, zanim go zabil. Ale zadnego Maksymiliana nie pamietam. Gorzej, wydaje mi sie, ze Tatry pozostawaly zdecydowanie poza sfera wplywow i zainteresowan Cesarstwa Rzymskiego, ktore jak sie zatrzymalo na Dunaju, tak stalo tam przez kilka stuleci. Czasami legiony zapedzaly sie za te rzeke, ale nie ma zadnych przekazow, ze docieraly do Karpat, a tym bardziej, ze znane byly Tatry i co wiecej mialy swa nazwe wlasna. Oczywiscie caly czas funkcjonowal handel, n.p. bursztynami, ale to jeszcze o niczym nie swiadczy. No i poza tym wiadomo, ze za cesarstwa na ziemiach aktualnej Polski jeszcze Slowian nie bylo - pojawili sie gdzies 100 lat po jego upadku - wiec jesli nawet ow Maksymilian istnial i pochodzil z Tatr, to daleko mu jeszcze do slowianszczyzny. Gdyby ktos z Panstwa czytajacych te slowa wiedzial cos wiecej na ten temat, chetnie zrewiduje swoj poglad. Jurek Krzystek _______________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu) Zbigniew J. Pasek (zbigniew@caen.engin.umich.edu) Jurek Karczmarczuk (karczma@frcaen51.bitnet) Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca) Copyright (C) by Mirek Bielewicz 1992. Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne w formie 'compressed' dostepne przez anonymous FTP, adres: (128.32.164.30), directory: /pub/VARIA/polish. ____________________________koniec numeru 32___________________________